Statystyka cywilizacji kosmicznych 10 страница



II. Cywilizacje powstają w Kosmosie często, ale są krótkotrwałe. Wynika to a) z ich tendencji „autolikwidacyjnych”, b) z ich tendencji „zwyrodnieniowych”, c) z przyczyn całkowicie dla nas niepojętych, które zaczynają działać na pewnym etapie rozwoju. Tym właśnie hipotezom najwięcej uwagi poświęca w swej monografii Szkłowski. Dla nas najważniejsze jest wskazanie założeń, na jakich się te hipotezy opierają. Można je sprowadzić do dwóch: 1) przyjmuje się, że kierunek rozwoju ogromnej większości cywilizacji jest taki, jak ziemski, to jest technologiczny; 2) że podobne jest, w skali astronomicznej przynajmniej, gdzie odchylenie rzędu miliona lat nie ma znaczenia, tempo rozwoju. Tak zatem, wstępnym założeniem tej grupy hipotez jest ortoewolucyjny charakter rozwoju wszystkich niemal cywilizacji. Milcząco przyjmuje się, że przyspieszenie postępu technologicznego, jakie obserwujemy od mniej więcej dwustu lat na Ziemi, jest procesem dynamicznie trwałym, który zahamować mogą jedynie czynniki destrukcyjne („zwyrodnienie”, „samobójstwo” cywilizacji). Podstawową cechą dynamiczną wszystkich cywilizacji ma więc być wzrost wykładniczy (do potęgi), który prostą drogą wiedzie ku działalności astroinżynieryjnej. Oba te założenia można atakować. Jednakże brak nam jakichkolwiek danych dla rozważenia, czy kierunek technologiczny jest w samej rzeczy przejawem prawa rozwojowego „psychozoików”. Może i nie jest. Niemniej, zgodnie z zasadą Ockhama, nie wprowadzamy „zbędnych bytów”, to jest nie opartych na żadnych faktach hipotez. Przyjmujemy, że jest to kierunek typowy dlatego, ponieważ uważamy samych siebie i własną naszą historię za zjawisko kosmicznie przeciętne, zwyczajne, a więc i typowe.

Inna sprawa z drugim założeniem. Wprawdzie dotychczasowa historia ii wykazuje trwały od Rewolucji Przemysłowej wzrost wykładniczy naszej cywilizacji, niemniej istnieją określone, i to ważkie fakty, przemawiające za prawdopodobieństwem jego zmiany. Gdy zakwestionujemy rzekomą stałość (w skali astronomicznej) tempa technoewolucji, otwiera się możliwość nowego rozwiązania. Możemy mówić o trzeciej grupie hipotez, zgodnych z obserwowanymi (czy raczej — nie obserwowanymi…) faktami.

III. Cywilizacje powstają w Kosmosie często i są długotrwałe, ale nie rozwijają się ortoewolucyjnie. Krótkotrwałe jest nie ich istnienie, a jedynie pewna jego faza, odznaczająca się wzrostem wykładniczym. Ta ekspansywna faza trwa, w skali astronomicznej, bardzo krótko: kilka, do kilkunastu tysięcy lat (jak się potem okaże, jest prawdopodobne, że trwa nawet krócej). Po tym okresie charakterystyka dynamiczna rozwoju zmienia się. Zmiana owa nie ma jednak nic wspólnego ani z „autolikwidacją”, ani ze „zwyrodnieniem”. Odtąd drogi rozmaitych cywilizacji mogą się już poważnie od siebie różnić. Ta różnorodność dalszego rozwoju warunkowana jest przyczynami, które omówimy osobno. Omówienie to nie będzie grzechem przeciwko 1 zakazowi jałowej spekulacji, ponieważ czynniki, odmieniające dynamikę j rozwoju, w postaci zalążkowej można wykryć już w świecie współczesnym. Są one natury pozaspołecznej, pozaustrojowej i wynikają po prostu z samej struktury świata, w którym żyjemy, z tego, że jest taki, jaki jest. Przedstawimy możliwe zmiany zachowania, jakie wykazuje cywilizacja po osiągnięciu określonego etapu rozwoju. Ponieważ w pewnych granicach ma ona swobodę wyboru strategii dalszego postępowania, nie zdołamy naturalnie przewidzieć tego, co się z cywilizacją stanie. Z wielu rozmaitych wariantów wybierzemy takie, które czynią zadość faktom, to jest godzą wielość zamieszkałych światów, istniejących bardzo długo, z ich astronomiczną niedostrzegalnością.

W ten sposób, z jednej strony, uzyskany obraz będzie odpowiadał wymaganiom astrofizyka (to jest będzie zgodny z brakiem „cudów” i kosmicznych sygnałów), z drugiej zaś, unikniemy katastroficznego fatalizmu von Hörnerowskich hipotez. Sądzę, iż warto powtórzyć motywy, skłaniające nas do odrzucenia tej „statystycznej nieuchronności zagłady”, jaka z owych hipotez wynika. Jeżeli kierunek i tempo rozwoju wszystkich cywilizacji w Galaktyce są zbliżone i jeżeli przeciętna trwania cywilizacji wynosi kilka tysięcy lat, to ż tego wcale nie wynika, aby nie mogły istnieć cywilizacje milionoletnie, stanowiące skrajne odchylenia od normy. Statystyka von Hörnera jest podobna do statystyki gazu. Gaz w temperaturze pokojowej liczy najwięcej cząstek o szybkościach rzędu kilkuset metrów na sekundę, ale istnieją w nim nieliczne cząstki o szybkościach wiele razy większych. Otóż, obecność garstki szybkich cząstek nie wpływa wcale na zachowanie letniego gazu. Natomiast obecność kilku zaledwie „anormalnie” długowiecznych cywilizacji w zbiorze galaktycznym wpływałaby na całą Galaktykę, ponieważ te cywilizacje dałyby początek potężnym, ekspansywnym radiacjom w coraz to większe obszary gwiazdowe. Tym samym, astroinżynieria byłaby do zaobserwowania — co przecież nie zachodzi. Tak więc von Hörner zakłada milcząco, że statystyka jego obejmuje zjawiska tak samo skończone w czasie i względnie krótkotrwałe, jak życia ludzkie. Bo istnieją wprawdzie statystyczne odchylenia od przeciętnej długości życia, wynoszącej około 60 lat, ale żaden człowiek nie może żyć 200 lub 300 lat. Jednakże powszechna, po kilku dziesięcioleciach, śmiertelność ludzi wynika z właściwości ich organizmów, czego doprawdy nie można powiedzieć ó organizmach społecznych. Każda rozwijająca się cywilizacja może bez wątpienia przechodzić przez fazy „kryzysów” (związanych, powiedzmy, z odkryciem energii atomowej, a potem z innymi jakimiś przemianami, których nie znamy), ale należałoby oczekiwać proporcjonalności odwrotnej niż ta, którą obserwujemy w populacji biologicznej: bo w takiej populacji osobnik z tym większym prawdopodobieństwem niebawem zemrze, im dłuższy już osiągnął żywot, natomiast długowieczna cywilizacja winna być właśnie „mniej śmiertelna”, mniej narażona na zakłócenia od krótkowiecznej, ponieważ zdobywa coraz to rozleglejszą wiedzę, a dzięki niej — kontrolę nad własną homeostazą. Tak zatem, wszechśmiertelność cywilizacyj jest dodatkowym założeniem, wziętym z powietrza. Von Hörner wprowadza je do swych żaren matematycznych, zanim jeszcze weźmie się do rachunków. Uważamy to założenie za bezzasadną dowolność. Tak więc metodologia, a nie optymizm (który może być w Kosmosie nie na miejscu) nakazuje zwrócić się ku innym wyjaśnieniom „próżni psychozoicznej” Wszechświata[iii].


Votum separatum

 

Mieliśmy wprawdzie powrócić na Ziemię, ale pozostaniemy jeszcze na chwilę w niebiosach, gdyż chciałbym wypowiedzieć moje osobiste przekonanie w omawianej kwestii. Zapowiedź ta wzbudzi może zdziwienie, bo czy nie mówiłem przez cały czas od siebie, wstępując w spory z rozmaitymi hipotezami? Otóż spieszę z wyjaśnieniem, że zachowywałem się jak sędzia, samozwańczy wprawdzie, ale przestrzegający paragrafów nie przez siebie ułożonych kodeksów. Mam na myśli moją uległość względem surowych nakazów ścisłości naukowej, przejawiającą się w ucinaniu, ockhamowską brzytwą, wszelkich spekulacji. Było to chyba rozsądne. Jednakże człowiekowi chce się czasem nie być rozsądnym, na przekór oczywistościom. Dlatego; przedstawię tu mój punkt widzenia, obiecując, że potem na nowo stanę się; pokornym sługą metodologii.

A zatem, cywilizacje kosmiczne… Dopóki pytania, zadawane Naturze przez Naukę, były bliskie zjawiskom skali nam równorzędnej (mam na myśli; wyrobioną w nas, dzięki codziennemu doświadczeniu, umiejętność upodabniania zjawisk badanych do tego, co pojmujemy bezpośrednio zmysłami), dopóty odpowiedzi jej brzmiały dla nas sensownie. Gdy jednak zapytano eksperymentem: „materia, to fala czy cząsteczka?” — uważając sformułowanie za ścisłą alternatywę, odpowiedź okazała się tyleż nieoczekiwana, co trudna do przyjęcia. Więc, gdy na pytanie: „cywilizacje kosmiczne częste —czy rzadkie?” — albo: „długowieczne czy efemeryczne?” — padają odpowiedzi niezrozumiałe, pełne pozornych sprzeczności, sprzeczności owe wyrażają nie tyle stan rzeczywisty, co naszą nieumiejętność stawiania Naturze pytań właściwych. Bo człowiek stawia Naturze mnóstwo pytań, z „jej punktu widzenia” bezsensownych, pragnąc otrzymać odpowiedź jednoznaczną i mieszczącą się w drogich mu schematach. Jednym słowem, usiłujemy odkryć nie Porządek w ogóle, ale pewien określony porządek, mianowicie oszczędny („brzytwa Ockhama”!), jednoznaczny (aby go nie można rozmaicie interpretować), powszechny (aby panował w całym Kosmosie), niezależny od nas (to jest niezawisły od tego, czy i kto go postrzega), i niezmienny (to jest, by prawa Natury same nie zmieniały się z upływem czasu). Ale to wszystko są przecież postulaty badawcze, a nie prawdy objawione. Kosmos nie został stworzony dla nas ani my — dla niego. Jesteśmy ubocznym produktem gwiazdowych przemian i produktów, jakie Wszechświat wytwarzał i wytwarza ilości niezliczone. Bez wątpienia, nasłuchy, obserwacje trzeba kontynuować, w nadziei, że spotkamy Rozum, tak podobny do naszego, że poznamy go po jego znakach. Ale to właśnie jest tylko nadzieja — ponieważ Rozum, który kiedyś odkryjemy, może być tak odmienny od naszych pojęć, że nie zechcemy nazwać go Rozumem.

W tym miejscu cierpliwość życzliwego Czytelnika wyczerpuje się. Być może, powiada, że Natura udziela nam odpowiedzi niejasnych, ale pan nie jest przecież Naturą! Zamiast wypowiedzieć wyraźnie swój sąd o cywilizacjach kosmicznych, skomplikował pan całą sprawę, mówiąc o Prawach Natury, o Porządku itp., aby na koniec uciec do semantyki — jak gdyby istnienie tych jakichś rozumnych istot we Wszechświecie zależało od tego, co pojmujemy przez „rozum”! Jest to czystej wody subiektywizm, a nawet rzeczy jeszcze gorsze! Czy nie byłoby uczciwiej oświadczyć, że pan po prostu nic nie wie?

Naturalnie — odpowiadam — że brak mi wiedzy pewnej, bo i skąd ją wziąć? Być może też, mylę się i urzeczywistnione w nadchodzących latach kontakty „socjokosmiczne” ośmieszą mnie i moje wywody. Proszę mi jednak pozwolić na wyjaśnienie. Sądzę, że kosmicznej obecności Rozumu możemy nie zauważyć nie dlatego, że go nigdzie nie ma, ale ponieważ zachowuje się on odmiennie od naszych oczekiwań. Takie odmienne zachowanie da się z kolei wytłumaczyć dwojako. Najpierw można przyjąć, że nie istnieje jeden tylko Rozum, ale że możliwe są „rozmaite Rozumy”. Potem, przyjąwszy, że istnieje tylko jeden Rozum, taki jak nasz, można rozważyć, czy podczas ewolucji cywilizacyjnej nie zmienia się do tego stopnia, że wreszcie przestaje być w swych przejawach podobny do własnego stanu początkowego.

Przykładem sytuacji pierwszego typu jest zbiorowość ludzi różniących się od siebie temperamentem, charakterem itp.

Przykładem sytuacji drugiego typu jest zbiór następujących po sobie w czasie różnych stanów tego samego człowieka, jako niemowlęcia, dziecka, osobnika dojrzałego, wreszcie — starca.

Sytuację drugiego typu będziemy omawiali osobno dlatego, ponieważ istnieją określone fakty, przemawiające za taką właśnie wykładnią „kosmicznego stanu rzeczy”. Skoro zaś będzie pokrycie w faktach, możemy spodziewać się przyzwolenia — na to rozważanie — Metodologii.

Sytuacja pierwszego typu nie ma, niestety, żadnego w faktach oparcia: jest czystej wody spekulatywnym „gdybaniem”. Stąd wszystkie zastrzeżenia, jakimi obwarowałem jej omówienie.

Tak więc — rozmaite Rozumy. Nie śmiem nawet rzec, że chodzi o różne, a więc i nietechnologiczne kierunki rozwoju —bo o pojęcie Technologii można się pokłócić równie dobrze, jak o pojęcie Rozumu. W każdym razie Rozumy odmienne nie oznaczają „głupszych” czy „mądrzejszych” od ludzkiego. Za Rozum uważamy homeostatyczny regulator drugiego stopnia, zdolny sprawić się z zakłóceniami środowiska, w którym istnieje, dzięki działaniom, podejmowanym w oparciu o historycznie nabytą wiedzę. Rozum człowieka doprowadził go do Ery Technologicznej, ponieważ środowisko ziemskie odznacza się szeregiem cech szczególnych. Czy Rewolucja Przemysłowa byłaby możliwa, gdyby nie Karbon, ten okres geologiczny, w którym zapasy słonecznej energii zostały zmagazynowane w zatopionych, zwęglających się lasach? Gdyby nie powstałe, w toku innych przemian, złoża ropy naftowej? —Cóż z tego? — słyszę. — Na planetach, które nie miały swego Karbonu, możliwe jest użycie innych rodzajów energii, na przykład słonecznej, atomowej… a zresztą odchodzimy od tematu. Mieliśmy mówić o Rozumie.

Ależ mówimy o nim. Dotrzeć do Ery Atomu bez poprzedzającej ją Ery Węgla i Elektryczności byłoby niemożliwe. A w każdym razie, inne środowisko wymagałoby innej kolejności odkryć; oznacza to coś więcej od przestawienia kalendarza Einsteinów i Newtonów innych planet. W środowisku o zakłóceniach bardzo gwałtownych, przekraczających społeczne możliwości regulacyjne, Rozum może się przejawić nie w postaci ekspansywnej, nie jako dążenie do opanowania środowiska, ale jako dążenie do podporządkowania mu się. Mam na myśli wykształcenie technologii biologicznej przed fizyczną: istoty takiego świata przekształcają siebie, aby mogły istnieć w danym środowisku, zamiast, jak ludzie, przekształcać środowisko, aby im służyło. — Ależ to nie jest już działalność rozumna — to nie jest Rozum! —pada replika. — Tak zachowuje się przecież każdy gatunek biologiczny w trakcie ewolucji…

Gatunek biologiczny nie wie, co czyni — odpowiadam. — Nie on sobą rządzi, lecz Ewolucja — nim, ciskając go hekatombami na sita Naturalnego Doboru. Miałem na myśli działalność świadomą: planowaną i sterowaną autoewolucję, jak gdyby „odwrót przystosowawczy”. W naszym pojęciu nie przypomina on działalności rozumnej, ponieważ dewizą człowieka jest heroiczny atak na otaczającą go materię. Ale to jest właśnie przejaw naszego antropocentryzmu. Im bardziej różnią się od siebie warunki, panujące na światach zamieszkałych, tym większa musi być na nich różnorodność Rozumu. Jeśli ktoś sądzi, że istnieją wyłącznie drzewa iglaste, w najgęstszej dąbrowie daremnie będzie poszukiwać „drzew”. Cokolwiek dobrego można rzec o naszej cywilizacji, jedno jest pewne: rozwój jej nie ma nic wspólnego z harmonią. Przecież ta cywilizacja, zdolna unicestwić w ciągu paru godzin całą biosferę planety, pod wpływem jednej sroższej nieco zimy zaczyna trzeszczeć w spojeniach! Nie mówię tego, by „kalać gniazdo”, przeciwnie: nierównomierność rozwoju jest zapewne normą kosmiczną. Jeśli nie istnieje „jeden Rozum”, ale jego niezliczone odmiany, jeśli „kosmiczna stała intelektualna” jest fikcją, to brak sygnałów, nawet przy znacznej gęstości cywilizacyjnej, łatwiej można zrozumieć. Mnogość Rozumów, ależ tak, tylko uwikłanych we „własne sprawy planetarne”, poruszających się rozmaitymi drogami, porozdzielanych sposobami myślenia, działania, odmiennymi celami. Jak wiadomo, człowiek może być sam w nieprzeliczonym tłumie. Czyżby ten tłum nie istniał? I czy taka samotność wynika jedynie z „semantycznego nieporozumienia”? [iv]


Perspektywy

 

O istnieniu cywilizacji kosmicznych w roku 1966* nadal nic konkretnego nie wiadomo. Niemniej, zagadnienie staje się przedmiotem badań planowania. W USA i w ZSRR odbywały się konferencje uczonych, poświęcone wyłącznie problematyce „innych” i kontaktu z nimi. Oczywiście pytanie o to, czy „inni w ogóle istnieją, pozostaje kwestią fundamentalną. Z pozoru, wobec braku danych empirycznych, wybór odpowiedzi wciąż jeszcze zależy od osobistych poglądów, od „gustu” uczonego. Z wolna jednak coraz to większa liczba uczonych dochodzi do przeświadczenia, że totalna „pustka psychozoiczna” Kosmosu stałaby w sprzeczności nie do pogodzenia z całokształtem naszej wiedzy przyrodniczej, która wprawdzie explicite istnienia „innych” nie postuluje, czyni to jednak implicite, albowiem wyniki badań przyrodoznawczych każą uznać zjawiska astrogenezy, planetogenezy, wreszcie — biogenezy za procesy dla Kosmosu normalne, to jest, przeciętne, „typowe”, i dlatego wykazanie empiryczne (mniejsza w tej chwili o to, jak i czy możliwe), że „innych” w dostrzegalnej przez nas Metagalaktyce nie ma, nie oznaczałoby tylko obalenia pewnej izolowanej hipotezy (o swoistej częstości występowania w Kosmosie życia i rozumu), ale stanowiłoby metodologicznie bardzo poważne zagrożenie fundamentów naszej wiedzy przyrodniczej. Konstatacja takiej pustki równałaby się bowiem ustaleniu, że oparta na ekstrapolacji powszechnie w nauce przyjętej ciągłość przechodzenia od jednych zjawisk materialnych do innych, więc od powstawania gwiazd do powstawania planet, od tego ostatniego — do narodzin życia, jego ewolucji, itp., ciągłość, która stanowi niewzruszoną podstawę całej nauki, nie jest przez świat dozwolona, czyli, że istnieje w nim gdzieś dla nas niepojęte pęknięcie w badanych i postulowanych prawidłowościach najogólniejszych, przy czym taka konstatacja wymagałaby rewizji niejednej z teorii, powszechnie uznawanych dziś za prawdziwe. Aby zacytować słowa J. Szkłowskiego, wypowiedziane w 1964 roku na konferencji w Biurakanie: „Dla mnie największym, prawdziwym «cudem» byłby dowód, że żadnych «cudów kosmicznych» nie ma. Tylko astronom–specjalista może w pełni pojąć znaczenie [ewentualnego] faktu, że spośród l021 gwiazd tworzących obserwowalną część Wszechświata (ok. 1010 galaktyk, po 1010 do ok. 1011 gwiazd w każdej) ani jedna nie ma wokół siebie rozwiniętej dostatecznie cywilizacji, mimo że procent gwiazd, posiadających systemy planetarne, jest dostatecznie wysoki”.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 49; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!