Statystyka cywilizacji kosmicznych 11 страница



Jeden z młodych astrofizyków radzieckich, Kardaszew, dzielił, występując na wspomnianej konferencji, hipotetyczne cywilizacje na trzy typy, zaliczając do pierwszego ziemiopodobne (zużycie energii roczne ok. 4 * l019 ergów), do drugiego — cywilizacje, zużywające energię rzędu 4 * 1033 ergów, do trzeciego zaś „supercywilizacje”, które opanowały energetycznie swoje galaktyki (energia rzędu 4 * 1044 ergów). Przy tym czas, niezbędny dla powstania cywilizacji I typu, szacował na kilka miliardów lat (za przykładem Ziemi), przejście od I do n typu miałoby trwać ledwie kilka tysięcy lat (szacunek, oparty na tempie przyrostu energetycznej produkcji Ziemi w ciągu ostatnich wieków), od n zaś do ni typu — miałoby trwać kilka dziesiątków milionów lat. Ustalenie ostatnie spotkało się z krytyką innych fachowców, jako że — przy takich „tempach psychogenezy” — praktycznie wszystkie galaktyki musiałyby posiadać już swe „supercywilizacje”, a wskutek tego niebo byłoby obszarem bardzo intensywnej działalności „gwiezdnoinżynieryjnej”, rojącym się od „kosmicznych cudów”, co — prawie że ponad wszelką wątpliwość — nie zachodzi. Tak więc, albo powstanie (wszelkiej) cywilizacji jest zjawiskiem bardzo mało prawdopodobnym, a przez to i rzadkim, dzięki czemu powstają w niektórych tylko galaktykach (tym samym, moglibyśmy być w naszej — samotni), albo też poziom energetycznego (technologiczne — rozwoju hamuje jakieś zjawisko (bariera?), bądź szereg zjawisk, dokładnie dla nas zagadkowych.

Oczywiście, zagadka ta może zyskać wyjaśnienie stosunkowo trywialne. Tak więc, jakeśmy już o tym wspominali, być może, drogi rozwoju, wspólne do pewnego etapu (porównywalnego, powiedzmy, ze współczesnym ziemskim), później rozchodzą się, jakąś radiacją rozwojowych kierunków, przy czym kontynuować wykładnicze tempa wczesnego rozwoju może jedynie drobny ułamek procentu wszystkich „startujących”. Taka bariera rozwojowa, mająca charakter probabilistyczny, jest czymś radykalnie odmiennym od jakiegoś „zakazu” tajemniczego, opatrzonego znamieniem aż fatalistycznego zdeterminowania. Podobne, statystyczne, ujęcie przywraca Kosmosowi jego charakter miejsca gry i walki o dalszy wzrost, trudnej i niebezpiecznej, lecz wartej zachodu, podczas kiedy obraz deterministyczny przedstawiałby się jako zawieszony nad nami z góry, tajemniczy wyrok, którego żaden wysiłek i poznawczy ani emocjonalny przezwyciężyć nie może.

Takie rozstrzyganie sprawy w duchu probabilistycznym (a nie tylko „pocieszeniowym”) także ze względów metodologicznych wydaje się dzisiaj! jak najbardziej właściwe.

Jedno uogólnienie możemy sformułować jako konstatację, obarczoną prawie 100–procentową pewnością: oto — poczynając od planetogenezy, która, o tym wiemy, jest zjawiskiem kosmicznie raczej typowym, dalsza zbieżność procesów (bio–, później psychogenezy, wreszcie i powstawania oraz kierunku rozwojowego cywilizacji) w którymś miejscu tej drogi zanika, nie wiemy jednak, czy chodzi raczej o jeden „próg” zapoczątkowanej rozbieżności wyraźny, czy też może o całe mnóstwo etapów, na których dochodzi do sumowania się kolejnych — od „wzorca” ziemskiego — odchyleń kierunkowych. Wymowa statystyki zdaje się powiadać, że systemów planetarnych w ogóle jest daleko więcej, niż rodzących życie, tych ostatnich z kolei — więcej od dających początek cywilizacji, itd. aż do etapu „koronowania” cywilizacji osiągnięciami technologicznymi, już aż kosmicznie dostrzegalnymi.

Ze zrozumiałych względów uczeni poświęcają powyższym hipotezom stosunkowo niewiele uwagi, koncentrując się raczej na fizyko–technicznych zagadnieniach międzycywilizacyjnego kontaktu. W przedmiocie tym warto zauważyć chyba tylko tyle. Po pierwsze, przepowiadanie lotów gwiazdowych człowieka, np. statkami fotonowymi, nie jest obecnie ani „modne”, ani teoretycznie opracowywane, ponieważ bilansujące analizy energetyczne (np. von Hörnera) wykazały, że nawet użycie anihilacji jako źródła napędu nie rozwiązuje niesamowitych problemów energetycznych takich podróży. Ilość materii bowiem, jaką należałoby anihilować, aby przelecieć z jednej galaktyki do drugiej w „rozsądnym” czasie (życia ludzkiego), więc z szybkością przyświetlną, jest niemal rzędu masy naszego Księżyca. Tak więc uważa się dziś podobne loty za nierealne nawet w najbliższych stuleciach. Co prawda zwracano uwagę na to, że statek „przyświetlny” mógłby choć część deficytu masy początkowej pokrywać dzięki materii kosmicznej, która, przy całym swoim rozrzedzeniu, dla pojazdu równie szybkiego stanowi przecież potencjalne paliwo nie do pogardzenia. Kto wie także, czy nie zostaną odkryte inne źródła energetyczne napędu; w każdym razie trudności na drogach astronautyki mają odmienny charakter od tych, które udaremniają np. budowę perpetuum mobile, nie zakazują bowiem astronautyki prawa natury, a kiedy się nawet udowadnia, że galaktyczny statek musiałby mieć masę początkową, bliską księżycowej, wskazuje się na przeraźliwe trudności techniczne, ale nie na niemożliwość zasadniczą, choćby dlatego, że istnieje Księżyc i gdyby się któreś z przyszłych pokoleń ziemskich dostatecznie uparło, być może, wyprawiłoby w odpowiednią podróż naszego szacownego satelitę, którego tak życzliwie przygotowała nam planetogeneza systemu słonecznego.

Po wtóre, sprawa zajmująca uczonych najbardziej, to jest kontaktów radiowych (ewentualnie i laserowych) z „innymi”, wymaga, jak się okazuje, dla swej realizacji poważnych materialnych inwestycji (budowy wielkiej ilości urządzeń „nasłuchu kosmicznego”, ewentualnie i stacji nadawczych, bo, jak słusznie zauważono, gdyby wszystkie cywilizacje przez oszczędność pracowały tylko na nasłuchu, nikt by nikogo nie usłyszał). Inwestycje te przewyższałyby nawet wkłady, aktualnie lokowane w badaniach energetyki nuklearnej.

Niewątpliwie uczeni muszą sobie dopiero „wychować” generację rządzących, która skłonna będzie dostatecznie głęboko sięgnąć do państwowych skarbnic, i to dla celów tak niepokojąco podobnych do tradycyjnej tematyki Science–Fiction. Poza tym, materialnym, ma, kontakt radiowy ciekawe aspekty informacyjne. Chodzi o to, że im dokładniej wykorzystuje przekaz wysłany pojemność kanału informacyjnego, to jest w im większym stopniu zredukowana zostaje nadmiarowość tego przekazu, tym bardziej upodabnia się on do szumu i odbiorca, nie znający systemu kodowania, praktycznie miałby olbrzymie trudności nie tylko z rozszyfrowaniem przybywających informacji, ale nawet z rozpoznaniem ich, jako informacji właśnie, w odróżnieniu od szumowego tła kosmicznego. Nie jest tedy wykluczone, że jako szumy odbieramy już dzisiaj naszymi radioteleskopami fragmenty „międzygwiazdowych rozmów”, prowadzonych przez „supercywilizacje”. Cywilizacje takie, abyśmy w ogóle zdołali je wykryć, winny nadawać także sygnały innego całkiem charakteru, nie wykorzystujące w pełni pojemności kanałów przesyłowych, a więc specjalne „hasła wywoławcze” o względnie prostej, wyraźnie uporządkowanej i stale się powtarzającej strukturze. Ponieważ zaś tego rodzaju „hasła” mogą stanowić tylko ułamek całokształtu ich emisji informacyjnych, budowa znacznej ilości wyspecjalizowanych urządzeń odbiorczych na Ziemi raz jeszcze okazuje się sprawą wielkiej wagi (i, jak się powiedziało, wielkich kosztów).

Tak więc jedyną zagadką, jakiej dotąd nawet w przybliżeniu pojąć: umiemy, pozostaje nieobecność „cudów kosmicznych”, w którym to problemie kryje się jednak, zauważmy, niejaki paradoks. To bowiem, co dotychczas było proponowane jako „model” takiego „cudu”, np. sfera Dysona, według wszelkiego prawdopodobieństwa (jak o tym mówimy gdzie indziej) w ogóle; nigdzie realizowane nie jest. Skądinąd wiadomo, że niemało zjawisk, zachodzących w galaktykach i gwiazdach, oczekuje dopiero swego wyjaśnienia,) przy czym nikt z fachowców nie kwapi się opatrywać nieznanego mianem „kosmicznego cudu”. Jedna sprawa, to wymyślać takie fenomeny (w rodzaju sfery Dysona), które stwarzałyby dla nas jako obserwatorów wygodne warunki do dychotomicznego rozstrzygnięcia (alternatywy „naturalne” „sztuczne”), a znów co innego, wytwarzać rzeczywiście zjawiska, będące mniej lub bardziej ubocznym produktem uruchomionych energetyk gwiazdowych, neutrinowych czy wręcz jakichś „kwarkowych”[v].

Dla hipotetycznej supercywilizacji energetyka jej nie stanowi swoistej aparatury, poświęconej sygnalizowaniu na Wszechświat obecności tej cywilizacji, i dlatego może, niejako przypadkiem, dochodzić do pewnego rodzaju j „kamuflażu”, który sprawia, że to, co przez „innych” wywołane sztucznie my będziemy interpretowali jako stworzone siłami Natury, o ile tylko jej znane nam prawidłowości na taką interpretację zezwalają. Niespecjaliście trudno zrozumieć, jakie w ogóle wątpliwości można żywić w tym przedmiocie. Gdyby znalazł kartkę jakiegoś listu, niechby napisanego w niezrozumiałym języku i alfabecie, nie miałby przecież wątpliwości, czy ów list sporządziła istota rozumna, czy też powstał on dzięki zjawiskom naturalnym, „bezludnym”. Tymczasem okazuje się, że tę samą sekwencję gwiazdowego „szumu” można uznawać za „sygnały” albo za promieniowanie materii martwej —dotyczyła taka kontrowersja widma pewnych szczególnie odległych obiektów, które Kardaszew, w niezgodzie z większością innych astrofizyków, próbował identyfikować z nadającymi supercywilizacjami. Prawdopodobnie oni, a nie on, mieli słuszność.

I wreszcie uwaga końcowa. Dla ogromnej większości żyjących, wraz z uczonymi, z wyjątkiem bardzo jeszcze szczupłej garstki zainteresowanych specjalistów, cały problem „innych” ma wyraźny posmak fantastyczny, i co więcej, a co też daleko ważniejsze, pozbawiony jest prawie zupełnie emocjonalnego aspektu. Olbrzymia większość ludzi przywykła do obrazu zaludnionej Ziemi i bezludnego (poza bajkami) Kosmosu, jako do oczywistej normy, którą uznaje się za jedynie możliwą. Dlatego to właśnie ujęcia, w myśl których bylibyśmy w Kosmosie samotni, bynajmniej nie robią na ludziach wrażenia aż monstrualnej rewelacji, a przecież to właśnie stanowisko przedstawiają zacytowane wyżej słowa Szkłowskiego, z którymi w pełni się solidaryzuję. Notabene dla lojalności dodajmy, że samotność nasza będzie raczej monstrualna, tajemniczo–przerażająca dla materialisty i empiryka, a raczej cudowna i może nawet „uspokajająca” dla spirytualisty. Dotyczy to nawet i uczonych. Przywykliśmy w naszej codzienności do wyłącznego istnienia ludzi w klasie „istot rozumnych”, istnienie zaś innych, na które nie tylko zgodę wyraża, ale które niezliczonymi implikacjami postuluje, jak się rzekło, przyrodoznawstwo, ma dla nas charakter wybitnie abstrakcyjny. Ten antropocentryzm nie może ustąpić łatwo miejsca jakiemuś galaktocentryzmowi, co tym bardziej zrozumiałe, że ludziom z ludźmi trudno jak dotąd współżyć na jednej Ziemi, więc w tej sytuacji postulowanie uniwersalizmu aż kosmicznego nabiera łatwo posmaku baśniowo—ironicznej czy też nieodpowiedzialnej fantazji, do której grupka jakichś dziwaków namawiać usiłuje okrutnie z sobą skłóconych Ziemian.

Zdaję sobie z tego dobrze sprawę i nie wzywam do poprawiania, w duchu przedstawionych wywodów, podręczników szkolnych. Niemniej, wydaje mi się, że trudno być w II połowie XX wieku pełnym człowiekiem, jeśli się nie pomyśli chociaż czasem o owej, dotąd nie znanej wspólnocie rozumnych, do której ponoć należymy.


IV. Intelektronika

Powrót na ziemię

 

Mamy rozważyć, czy przejawiająca się w technoewolucji działalność rozumna jest dynamicznym procesem trwałym, nie zmieniającym swego ekspansywnego charakteru przez czas dowolnie długi, czy też musi się ona przekształcać, aż jej podobieństwo do własnego stanu początkowego znika. Chciałbym podkreślić, że rozważanie to będzie się różniło w istotny sposób od cyklu kosmicznego, który je poprzedził. Wszystko, cośmy mówili o cywilizacjach gwiezdnych, nie było płodem jałowych spekulacji — niemniej rozpatrywane hipotezy opierały, się z kolei na innych hipotezach, przez co prawdopodobieństwo wysnuwanych wniosków bywało nieraz nikłe. Zjawiska, o których będziemy mówić teraz, stanowią prognozy, oparte na faktach doskonale znanych i dokładnie zbadanych. Tak więc prawdopodobieństwo procesów, jakie przedstawimy, jest nieporównanie większe od tego, jakie cechowało dyskusję gęstości cywilizacyjnej Wszechświata.

Rozpatrzymy przyszłość cywilizacji — pod kątem możliwości rozwojowych nauki. Łatwo powiedzieć, że nauka będzie się rozwijała „zawsze”, że im więcej będziemy poznawali, tym więcej stanie przed nami nowych problemów. Czy ten proces nie będzie miał żadnych ograniczeń? Wydaje się, że tak —że lawinowe tempo poznania ma swój pułap i że, co więcej, już niedługo do niego dotrzemy.

Rewolucja Przemysłowa rozpoczęła się w wieku XVII. Korzenie jej, czy raczej lonty — była bowiem podobna bardziej do wybuchu aniżeli do powolnego dojrzewania — sięgają daleko w przeszłość. Na pytanie o „pierwszą j przyczynę” nauki Einstein odpowiedział w sposób tyleż zabawny, co celny: „Nikt się nie drapie, jeśli go nie swędzi”. Naukę, jako siłę napędową ; technologii, uruchomiły potrzeby społeczne. Uruchomiły, upowszechniły, ) nadały jej przyśpieszenie, ale jej nie stworzyły. Prapoczątki nauki sięgają j czasów babilońskich i greckich. Zaczęła się od astronomii, od badania l mechaniki niebios. Wielkie regularności tej mechaniki powołały do życia pierwsze systemy matematyczne, nieporównanie bardziej zawiłe od tych pierwocin rachunku, jakich wymagała starożytna technologia (pomiarów gruntu, budowli itp.). Przy tym Grecy wytworzyli formalne systemy aksjomatyczne (geometria Euklidesa), Babilończycy zaś — niezależną od geometrii arytmetykę. Pierworództwo astronomii w rodzinie nauk dostrzega historyk nauki po dzień dzisiejszy. Druga po niej narodziła się fizyka eksperymentalna, powstała w znacznej mierze pod wpływem pytań stawianych przez astronomię. Fizyka z kolei zapłodniła chemię i wyrwała ją — jakże późno — z mitologicznego snu alchemików. Ostatnią bodaj z dyscyplin przyrodniczych, która już na przełomie naszego wieku wyszła z mgły niesprawdzalnych pojęć, była biologia. Wskazuję tu tylko na przyczyny powstania doniosłe, ale nie wyłączne, ponieważ wzajemne krzyżowanie się wyników poszczególnych nauk przyśpieszało ich wzrost i powstanie nowych ich gałęzi. Z powiedzianego wynika dobitnie, że zarówno „matematyczny duch” nauki współczesnej, jak i jej materialne narzędzie — metoda eksperymentu — istniały już, jakkolwiek zalążkowe, przed Rewolucją Przemysłową. Rewolucja ta nadawała nauce rozmach, ponieważ połączyła wiedzę teoretyczną i praktykę wytwórczą; dzięki temu Technologia od trzystu lat łączy się dodatnim sprzężeniem zwrotnym z Nauką. Uczeni przekazują odkrycia Technologom, a jeśli rezultaty okazują się owocne, badania natychmiast ulegają „wzmocnieniu”. Sprzężenie jest dodatnie, gdyż negatywna postawa Technologów wobec jakiegoś odkrycia Uczonych jeszcze nie oznacza likwidacji badań teoretycznych w tym kierunku. Zresztą świadomie uprościłem charakter związków między obiema dziedzinami: są bardziej zawiłe, aniżeli mógłbym je tu przedstawić.

Ponieważ nauka jest zdobywaniem informacji, o tempie jej rozwoju wcale dokładnie świadczy ilość wychodzących periodyków fachowych. Ilość ta wzrasta wykładniczo od XVII wieku. Co 15 lat ilość pism naukowych podwaja się. Zazwyczaj wzrost wykładniczy jest fazą przejściową i nie trwa długo. Tak jest przynajmniej w Naturze. Wykładniczo, to jest do potęgi, rośnie przez krótki czas embrion albo kolonia bakterii na pożywce. Można obliczyć, jak szybko kolonia bakterii obróciłaby w swe ciała masę całej Ziemi.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 50; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!