Statystyka cywilizacji kosmicznych 14 страница



„Widzieliśmy — powiadamy inżynierowi — schemat urządzenia, złożonego z ośmiu bilionów elementów. Urządzenie to posiada własną centralę energetyczną, układy lokomocyjne, hierarchię regulatorów oraz władający wszystkim uniwersalny rozrząd, złożony z piętnastu miliardów części. Urządzenie to potrafi wykonywać tyle funkcji, że nie wymienilibyśmy ich w ciągu życia. Niemniej, schemat, który nie tylko umożliwił zbudowanie tego urządzenia, ale który sam je zbudował, cały mieścił się w objętości ośmiu tysięcznych milimetra sześciennego”.

Inżynier odpowiada, że to niemożliwe. Myli się, ponieważ szło o główkę ludzkiego plemnika, zawierającą, jak wiadomo, pełną ibformację potrzebną dla wyprodukowania egzemplarza gatunku Homo Sapiens.

Cybernetyka zajmuje się takimi „schematami” nie przez ambicje „homunkuliczne”, ale ponieważ przygotowuje się do rozwiązywania zadań konstrukcyjnych podobnego rzędu. Jest jeszcze bardzo, ale to bardzo daleka od szans takiej konstrukcji. Istnieje jednak od dwudziestu lat. Ewolucja potrzebowała dla swych rozwiązań z górą dwóch miliardów. Powiedzmy, że cybernetyce trzeba będzie jeszcze stu albo tysiąca lat, aby ją doścignąć: różnica skali czasowej i tak przemawia na naszą korzyść.

Co się tyczy „homunkulistów” i „antyhomunkulistów”, spory ich przypominają namiętne dyskusje epigenetyków i preformistów w biologii. Znamionują dziecięcy czy wręcz niemowlęcy okres nowej nauki i nie pozostanie po nich, w jej dalszym rozwoju, ani śladu. Nie będzie sztucznych ludzi, ponieważ jest to niepotrzebne. Nie będzie też „buntu” maszyn myślących przeciwko człowiekowi. U podstaw tej koncepcji spoczywa inny stary mit —sataniczny — ale żaden Wzmacniacz Inteligencji nie będzie Elektronowym Antychrystem. Wszystkie te mity mają wspólny, antropomorficzny mianownik, do którego muszą się rzekomo sprowadzać myślowe akty maszyn. Istna kopalnia nieporozumień! Zapewne: niewierny, czy po przekroczeniu pewnego „progu komplikacji” automaty nie poczną przejawiać znamion swoistej „osobowości”. Jeśli tak się stanie, osobowość ich będzie czymś tak różnym od ludzkiej, jak ciało człowieka różne jest od stosu atomowego. Możemy być przygotowani na niespodzianki, kłopoty i niebezpieczeństwa, których nie umiemy sobie dziś wyobrazić — ale nie na powrót przebranych w larwy techniczne demonów i maszkar rodem ze średniowiecza. Powiedziałem, że nie możemy sobie tych przyszłych kłopotów wyobrazić: większości, na pewno. Niektóre jednak spróbujemy ukazać, w kilku myślowych eksperymentach.


Wzmacniacz inteligencji

 

Ogólna tendencja matematyzacji nauk, także i takich, które dotychczas tradycyjnie narzędzi matematycznych nie używały, po biologii, psychologii i medycynie obejmuje z wolna nawet humanistykę, na razie co prawda pod postacią raczej osamotnionych prób partyzanckich, jakie obserwować można na przykład w dziedzinie językoznawstwa (lingwistyki teoretycznej), czy teorii literatury (zastosowanie teorii informacji do badania tekstów literackich, w szczególności — poetyckich). Zarazem jednak natrafiamy na pierwsze oznaki zjawiska niezwykłego i raczej nieoczekiwanego, mianowicie niewystarczalności matematyki (wszelkiej) dla realizacji pewnych, zaledwie niedawno sformułowanych celów na froncie dociekań najbardziej zaawansowanym spośród wszystkich najnowszych; chodzi tu o zadania stawiane samoorganizującym się układom homeostatycznym. Wymieńmy, przykładowo raczej, kilka podstawowych problemów, w których po raz pierwszy specjaliści zetknęli się z ową niedomogą matematyki. Będą to — zbudowanie wzmacniacza inteligencji, samoprogramującego się automatu sterującego dla przemysłu, wreszcie — to zadanie najszersze — uniwersalnego homeostatu o złożoności porównywalnej z naszą własną, ludzką.

Wzmacniacz inteligencji, po raz pierwszy postulowany jako realny program konstrukcyjny bodajże przez Ashby’ego*, ma stanowić w dziedzinie działań umysłowych ścisły odpowiednik wzmacniacza siły fizycznej, jakim jest każda sterowana przez człowieka maszyna. Wzmacniaczem siły jest samochód, koparka, dźwig, obrabiarka, w ogóle każde urządzenie, w którym człowiek „podłączony jest” do układu sterującego jako źródło regulacji, a nie siły. Wbrew pozorom, odchylenia indywidualnego poziomu inteligencji od przeciętnej nie są większe od takich odchyleń w zakresie sprawności fizycznej. Przeciętny iloraz inteligencji (mierzony najczęściej stosowanymi testami psychologicznymi) wynosi około 100 do 110; u osób wybitnie inteligentnych dochodzi do 140–150, a górna granica, osiągana nadzwyczaj rzadko, leży około 180–190. Otóż wzmacniacz inteligencji o takim mniej więcej mnożniku, jak przeciętna uwielokrotnienia siły robotnika przez obsługiwaną przezeń maszynę w przemyśle, wykazałby iloraz inteligencji rzędu 10 000. Możliwość skonstruowania takiego wzmacniacza jest nie mniej realna od możliwości zbudowania maszyny sto razy silniejszej od człowieka. Co prawda, szansę konstrukcji są na razie niezbyt wielkie, w znacznej mierze dlatego, że pierwszoplanowa jest raczej budowa innego urządzenia — wspomnianego już automatu sterującego dla przemysłu („homeostatycznego mózgu fabryki automatycznej”). Zatrzymam się jednak na przykładzie wzmacniacza dlatego, ponieważ lepiej można na nim uwidocznić podstawową trudność, na jaką natyka się tu konstruktor. Rzecz w tym, że musi on zbudować urządzenie „mądrzejsze od niego samego”. Jasne jest, że jeśliby chciał postępować zgodnie z metodą, w stosowanej cybernetyce już tradycyjną, to jest sporządzić odpowiedni program działania dla maszyny, zadania postawionego nie rozwiąże, ponieważ ten program zakreśla już granice „inteligencji”, jaką może osiągnąć budowane urządzenie. Pozornie —ale tylko pozornie — problem wydaje się nierozwiązalnym paradoksem, w rodzaju propozycji, żeby samego siebie podnieść za włosy (i to jeszcze, mając do nóg przywiązany stutonowy ciężar…). Istotnie, problem jest nierozwiązalny, przynajmniej według dzisiejszych kryteriów, jeżeli postulować konieczność poprzedzającego budowę wzmacniacza sporządzenia teorii, siłą rzeczy matematycznej. Istnieje jednak, na razie znane tylko jako możliwość hipotetyczna, całkiem odmienne podejście do zadania. Szczegółowa wiedza o konstrukcji wewnętrznej wzmacniacza inteligencji nie jest nam dostępna. Być może, jest ona całkiem zbędna. Być może, wystarczy potraktować ów wzmacniacz jako „czarną skrzynkę”, jako urządzenie, o którego planie wewnętrznym i kolejnych stanach nie mamy najbledszego wyobrażenia, natomiast interesować nas będą wyłącznie końcowe rezultaty działania. Wzmacniacz ów posiada, jak każde szanujące się urządzenie cybernetyczne, „wejścia” i „wyjścia”. Pomiędzy nimi rozpościera się strefa naszej ignorancji, ale co to szkodzi, jeżeli tylko będzie ta maszyna rzeczywiście zachowywać się jak intelekt o ilorazie inteligencji rzędu 10 000?

Ponieważ metoda jest nowa i dotychczas nigdy nie stosowana, brzmi, przyznaję, nieco jak koncept z absurdalnej komedii raczej aniżeli technologiczna recepta produkcyjna. Ale oto przykłady, które być może zastosowanie jej uprawdopodobnią. Można, dajmy na to (robiono to) do małego akwarium, w którym znajduje się kolonia wymoczków, wsypać nieco sproszkowanego żelaza. Wymoczki, wraz z pożywieniem, pochłaniają też drobne ilości owego żelaza. Gdy teraz przyłożymy z zewnątrz do akwarium pole magnetyczne, będzie ono w określony sposób wpływało na ruchy wymoczków. Otóż zmiany natężenia pola, to są zmiany „sygnałów” na „wejściu” naszego „homeostatu”, stany „wyjścia” zaś determinuje samo zachowanie się wymoczków. Nie o to chodzi, że na razie nie wiemy, do czego by dało się ów „wymoczkowo–magnetyczny” homeostat zastosować, ani że nie ma on w tej postaci nic wspólnego z hipotetycznym wzmacniaczem inteligencji. Istota rzeczy w tym, że chociaż nie znamy wcale rzeczywistej złożoności poszczególnego wymoczka, chociaż nie umiemy bynajmniej narysować jego schematu konstrukcyjnego tak, jak się rysuje schemat maszyny, to jednak udało się z tych, nie znanych nam szczegółowo, elementów złożyć pewną nadrzędną całość, podlegającą prawom systemowym, posiadającą „wejścia” i „wyjścia” sygnałów. Zamiast wymoczków można zastosować na przykład pewne rodzaje koloidów albo przepuszczać prąd elektryczny przez wielofazowe roztwory, przy czym pewne substancje mogą się wówczas wytrącać, zmieniając przewodliwość roztworu jako całości, co z kolei dać może efekt „dodatniego sprzężenia zwrotnego”, to jest wzmocnienia sygnału. Przyznajmy zaraz, że jak dotąd próby te nie dały jakichś przełomowych rezultatów i że jest sporo cybernetyków, którzy nieprzychylnie patrzą na to heretyckie odejście od tradycyjnego operowania elementami elektronowymi, to poszukiwanie nowych materiałów, nowych budulców pod pewnymi względami zbliżonych do budulca żywych ustrojów (co wcale nie jest przypadkowe!)*.

Nie przesądzając rezultatu takich dociekań, rozumiemy teraz już nieco lepiej, jak można z elementów „niezrozumiałych” budować układy funkcjonujące tak, jak nam to odpowiada. Zachodzi tu, u samych podstaw konstruktorskiej działalności, zasadnicze przesunięcie metodyczne. Inżynieria dotychczasowa zachowuje się trochę jak ktoś, kto nie spróbuje nawet przeskoczyć przez rów, dopóki nie ustali wpierw teoretycznie wszystkich istotnych parametrów i ich związków — a więc, dopóki nie zmierzy lokalnej siły grawitacji, sprawności własnych mięśni, nie pozna dokładnie kinematyki poruszeń swego ciała, charakterystyki procesów sterowania zachodzących w móżdżku, itd. itp. Technolog–heretyk ze szkoły cybernetycznej natomiast zamierza po prostu przez rów przeskoczyć i sądzi, nie bez słuszności, że jeżeli mu to się uda, problem tym samym zostanie rozwiązany.

Powołuje się on przy tym na fakt następujący. Byle działanie fizyczne, jak ów wspomniany skok, wymaga przygotowawczej i realizacyjnej pracy mózgu, która jest niczym innym, jak tylko niezmiernie zawiłą sekwencją matematycznych procesów (gdyż do nich sprowadza się w ogóle wszelka praca mózgowej sieci neuronów). Jednakże ten sam skoczek, który przecież „ma w głowie” całą ową mózgową matematykę skoku, w ogóle nie będzie umiał wypisać na papierze jej teoretyko–matematycznego odpowiednika, jakim byłaby odpowiednia ilość ścisłych wzorów i przekształceń. Wynika to zdaje się stąd, że ta „biomatematyka”, którą praktykują wszystkie w ogóle żywe organizmy z wymoczkiem włącznie, dla jej werbalizacji matematycznej w rozumieniu klasycznym, szkolnym czy uniwersyteckim, wymaga kilkakrotnego przełożenia tworzących całe systemy impulsów z języka na język —z bezsłownego i „automatycznego” języka procesów biochemicznych i przepływu neuronowych pobudzeń na język symboliczny, którego formalizowaniem i konstruowaniem zajmują się całkiem inne połacie mózgu, aniżeli te, które bezpośrednio tamtą, „wrodzoną matematykę” nadzorują i realizują. Otóż, klucz zagadnienia w tym właśnie, żeby wzmacniacz inteligencji nie musiał formalizować, konstruować, werbalizować, ale żeby działał tak automatycznie i „naiwnie”, ale też zarazem tak sprawnie i niezawodnie, jak procesy neuronowe naszego skoczka — żeby nie robił niczego oprócz transformowania bodźców wpływających przez „wejścia”, aby dostarczyć na „wyjściach” gotowe rozwiązanie. Ani on, ów wzmacniacz, ani konstruktor jego, ani nikt zgoła nie będzie wiedział, jak on to robi — ale będziemy mieli to, na czym nam wyłącznie zależy: rezultaty.


Czarna skrzynka

 

W czasach zamierzchłych każdy człowiek znał zarówno funkcję, jak i strukturę swych narzędzi: młota, strzały, łuku. Postępujący podział pracy redukował tę indywidualną wiedzę, aż w nowożytnym społeczeństwie przemysłowym przebiega wyraźna granica między tymi, którzy urządzenia obsługują (technicy, robotnicy), albo z nich korzystają (człowiek w windzie, przy telewizorze, prowadzący samochód), a tymi, którzy znają ich konstrukcję. Żaden z żyjących dzisiaj nie zna budowy wszystkich urządzeń, jakimi dysponuje cywilizacja. Niemniej, istnieje ktoś, kto taką wiedzę posiada: społeczeństwo. Wiedza, cząstkowa w odniesieniu do jednostek, jest pełna, jeśli uwzględnić wszystkich członków danej społeczności.

Proces alienacji, wyobcowania wiedzy o urządzeniach ze świadomości społecznej, postępuje jednak dalej. Cybernetyka kontynuuje ów proces, przenosząc go na wyższy poziom — w zasadzie bowiem możliwe jest powstawanie takich jej wytworów, których struktury nie zna już nikt. Urządzenie cybernetyczne staje się (termin chętnie przez fachowców używany) „czarną skrzynką”. „Czarna skrzynka” może być regulatorem, włączonym w określony proces (produkcji dóbr, ich ekonomicznego obiegu, koordynacji transportu, leczenia choroby, itp.). Niezbędne jest, aby pewnym stanom „wejść” odpowiadały pewne stany „wyjść”, i na tym koniec. Na razie buduje się „czarne skrzynki” tak proste,, że inżynier–cybernetyk zna charakterystykę związku między parami owych wielkości. Wyraża ją jakaś funkcja matematyczna. Możliwa jest jednak i sytuacja, w której nawet on nie będzie znać matematycznego wyrazu tej funkcji. Zadaniem konstruktora będzie zbudowanie „czarnej skrzynki”, spełniającej potrzebną czynność regulacyjną. Ale ani konstruktor, ani nikt inny nie będzie wiedział, jak „czarna skrzynka” tę czynność wypełnia. Nie będzie znał matematycznej funkcji, ukazującej zależność stanów „wejść” od stanów „wyjść”. A nie będzie znał nie tylko dlatego, ponieważ to niemożliwe, ile przede wszystkim dlatego, ponieważ to nie jest potrzebne.

Nie najgorszym wprowadzeniem w problematykę „czarnej skrzynki” jest historyjka o stonodze, którą spytano, jak może spamiętać, którą nogę winna podnieść po osiemdziesiątej dziewiątej. Stonoga, jak wiadomo, zastanowiła się, i nie potrafiąc udzielić odpowiedzi, zginęła z głodu, bo już nie mogła ruszyć się z miejsca. Stonoga jest w samej rzeczy „czarną skrzynką”, która wykonuje określone funkcje, chociaż „nie ma pojęcia”, jak to robi. Zasada działania „czarnej skrzynki” jest nadzwyczaj ogólna i z reguły prosta, w rodzaju „stonogi chodzą” albo „koty łapią myszy”. „Czarna skrzynka” posiada odpowiedni „program wewnętrzny” działania, któremu podporządkowane są jej poszczególne akty.

Technolog współczesny zaczyna pracę konstruktorską od sporządzenia odpowiednich planów i obliczeń. Most, lokomotywę, dom, odrzutowiec czy rakietę stwarza on więc niejako dwa razy, najpierw teoretycznie, na papierze, a potem w rzeczywistości, gdzie symboliczny język jego wzorów i planów, czyli algorytm postępowania, „tłumaczy się” na szereg działań materialnych.

„Czarnej skrzynki” nie można zaprogramować algorytmem. Algorytm jest to ułożony raz na zawsze program działań, który wszystko przewiduje z góry. Popularnie mówi się, że algorytm — to ścisły, powtarzalny, dający się reprodukować przepis, ukazujący krok za krokiem, w jaki sposób rozwiązuje się określone zadanie. Algorytmem jest zarówno każdy sformalizowany dowód tezy matematycznej, jak i program maszyny cyfrowej, tłumaczącej z języka na język. Pojęcie algorytmu pochodzi z matematyki i dlatego używam go w zastosowaniu do inżynierii nieco na przekór zwyczajom. Algorytm matematyka–teoretyka nigdy go nie zawodzi: kto raz sporządził algorytm dowodu matematycznego, może być pewien, że się ten dowód nigdy nie „zawali”. Algorytm stosowany, którego używa inżynier, bywa zawodny, ponieważ pozornie tylko „wszystko przewiduje z góry”. Wytrzymałość mostów oblicza się w oparciu o określone algorytmy — ale nie gwarantuje to ich trwałości absolutnej. Most może się zawalić, jeżeli działają nań siły większe od tych, które teoretycznie uwzględnił konstruktor. W każdym razie, jeśli mamy algorytm dowolnego procesu, możemy poznać — w zadanych granicach — wszystkie kolejne fazy, wszystkie etapy tego procesu.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 50; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!