Statystyka cywilizacji kosmicznych 9 страница



Inna rzecz, że o tym, co jest w bioewolucji kształtującym wpływem przypadkowym (a przypadkowa jest, w takim rozumieniu, obecność wielkiego Księżyca Ziemi), a co wynikiem koniecznym działania praw systemu homeostatycznego, nie wiemy prawie nic. Najwięcej bodaj do myślenia dają i te „powtórzenia”, te „nieświadome autoplagiaty”, które ewolucja popełniała, powtarzając po milionoleciach proces przystosowania organizmów do środowiska, które dawno już opuściły. Wieloryby wtórnie upodobniły się, przynajmniej kształtem zewnętrznym, do ryb; coś podobnego stało się z pewnymi żółwiami, które najpierw posiadały skorupę, potem utraciły ją całkowicie, a wreszcie wytworzyły ją, po dziesiątkach tysięcy pokoleń, od nowa. Skorupy żółwi „pierwotnych” i „wtórnych” są wcale podobne, ale. jedne powstały z wewnętrznego szkieletu kostnego, drugie natomiast z rogowaciejących tkanek skórnych. Sam jednak fakt wskazuje na to, że modelujący nacisk środowiska walnie przyczynia się do wynikania form pod względem konstrukcyjnym zbliżonych. Motorami każdej chyba ewolucji są, po pierwsze, zmiany przekazywanej z pokolenia na pokolenie informacji dziedzicznej i, po drugie, zmiany środowiskowe. Wpływ czynnika kosmicznego na przekaz informacji dziedzicznej podkreśla Szkłowski, który wysunął niezmiernie oryginalną hipotezę, jakoby natężenie promieniowania kosmicznego (stanowiącego istotny regulator ilości zachodzących mutacji) było zmienne i zależało od zbliżenia się planety wytwarzającej życie do gwiazdy Supernowej; natężenie promieniowania kosmicznego może wówczas przekroczyć „normalne”, to jest przeciętne dla całej Galaktyki, dziesiątki, a nawet setki razy. Zastanawiająca jest odporność pewnego rodzaju organizmów na niszczący informację genetyczną wpływ takiego promieniowania: tak na przykład owady mogą znosić dawki promieniowania setki razy większe od dawek śmiertelnych dla ssaków. Ponadto u organizmów żyjących dłużej promieniowanie takie zwiększa częstość mutacji w poważniejszym stopniu aniżeli u krótkowiecznych (co mogło nawet mieć pewien wpływ na „ujemną selekcję” potencjalnych Matuzalemów świata organicznego). Szkłowski wysuwa hipotezę, że masową zagładę wielkich gadów w mezozoiku wywołało przypadkowe zbliżenie Ziemi do wybuchającej właśnie gwiazdy Supernowej. Tym samym, jak widzimy, czynnik środowiskowy okazuje się bardziej uniwersalnym, aniżeli bylibyśmy skłonni sądzić, ponieważ decydować może nie tylko o ciśnieniu selekcji, ale także o częstości imitowania cech genetycznych. Ogólnie możemy powiedzieć, że tempo ewolucji jest minimalne, a nawet zbliża się do zera, gdy warunki środowiskowe pozostają praktycznie niezmienne przez setki milionów lat. Środowiska takie to przede wszystkim głębie oceaniczne, w których zachowały się do dzisiaj pewne formy zwierzęce (ryb), prawie nie zmienione od czasów kredy i jury. Otóż, planety o znaczniejszej, niż ziemska, stabilizacji klimatycznej i geologicznej, jednym słowem takie, które gotowi byśmy uznać za „raj”, co się tyczy ich „przychylności” dla zjawisk życia, w istocie przedstawiać mogą obszary homeostatycznego zastoju; życie bowiem ewoluuje nie dzięki wbudowanej w nie tendencji „postępu”, ale tylko w obliczu bezwzględnego zagrożenia. Z drugiej strony, wahania nazbyt gwałtowne, występujące na przykład wokół gwiazd zmiennych lub podwójnych, zdają się albo wykluczać możliwość wyniknięcia życia, albo też stanowią stałą groźbę jego niespodziewanej zagłady.

Ewolucje, jak sądzimy, występują zatem na licznych ciałach niebieskich. Nasuwa się pytanie, czy muszą one .kulminować zawsze, albo przynajmniej prawie zawsze, w wyniknięciu rozumu, czy też i jego pojawienie się stanowi przypadek, względem prawidłowości dynamicznych procesu niejako zewnętrzny, coś w rodzaju akcydentalnego wejścia w uliczkę rozwoju, otwartą za sprawą zbiegu okoliczności. Kosmos nie może nam, niestety, udzielić odpowiedzi na to pytanie i zapewne nieprędko to uczyni: jesteśmy zatem, wraz z całą naszą problematyką, ponownie na Ziemi, skazani na wiedzę, jaką czerpać można z zachodzących na niej tylko wydarzeń.


Inteligencja: przypadek czy konieczność?

 

Zwierzęta „nieinteligentne” i rośliny mogą przystosowywać się do zmian wywoływanych czynnikami środowiskowymi — na przykład porami roku. Ewolucyjny katalog rozwiązań homeostatycznych tego zadania jest ogromny. Okresowa utrata liści, pozostawianie przetrwalników, sen zimowy, metamorfozy owadów — to tylko nieliczne z możliwych przykładów. Rzecz jednak w tym, że mechanizmy regulacyjne, determinowane informacją dziedziczną, potrafią sprostać takim tylko zmianom, które wyselekcjonowały je w tysiącach poprzednich pokoleń. Precyzja zachowania instynktownego staje się daremna, kiedy zachodzi potrzeba rozwiązania zadań nowych, przez gatunek nie pokonanych i tym samym nie utrwalonych genetycznie. Roślina, bakteria albo owad, jako „homeostat pierwszego stopnia”, ma sposoby reagowania na zmiany wbudowane od chwili swego powstania: w języku cybernetyki powiemy, że układ (osobnik) jest „z góry zaprogramowany”, co się tyczy zakresu możliwych zmian, jakie winien regulacyjnie przezwyciężyć, dla kontynuacji własnej i gatunku. Zmiany takie mają najczęściej charakter rytmiczny (zmiana dnia i nocy, pór roku, przypływów i odpływów), a przynajmniej okresowy (zbliżenie się drapieżcy, które uruchamia gotowe mechanizmy obrony: ucieczkę albo znieruchomienie w „udanej śmierci”, itp.). Gdy przychodzi do zmian, wytrącających organizm z jego środowiskowej równowagi „programowaniem” instynktów nieprzewidzianych, odpowiedź „regulatora pierwszego stopnia” okazuje się niewystarczającą i rozpoczyna się kryzys. Z jednej strony, gwałtownie zwiększa się umieralność nieprzystosowanych i zarazem ciśnienie selekcyjne uprzywilejowuje pewne formy nowe (mutanty) — co może doprowadzić w końcu do wcielenia w „programowanie genetyczne” sposobów reagowania niezbędnych dla przeżycia. Z drugiej strony, powstaje wyjątkowa szansa dla organizmów, obdarzonych „regulatorem drugiego typu”, to jest mózgiem, który, w zależności od potrzeb, może zmieniać „program działania” („samoprogramowanie dzięki uczeniu się”). Przypuszczalnie istnieje taki typ zmian, takie ich tempo i taka sekwencja (można by ją nazwać „labiryntową”, mając na myśli labirynty, w których uczeni badają inteligencję zwierząt, na przykład szczurów), której ewolucyjna plastyczność regulatorów, determinowanych genetycznie, instynktów, sprostać już nie jest w stanie. Uprzywilejowuje to procesy rozbudowy ośrodkowego układu nerwowego, jako urządzenia homeostatycznego „drugiego stopnia”, jako systemu, którego działanie polega na wytwarzaniu próbnych modeli sytuacji. Organizm już „na własną rękę”, nie opierając się na programach działania gotowych, albo przystosowuje siebie do zmienionego środowiska (szczur uczy się znajdować wyjście z labiryntu), albo — środowisko do siebie (człowiek buduje cywilizację). Istnieje też, naturalnie, możliwość trzecia, przegranej: kiedy, stworzywszy model sytuacji błędny, organizm nie osiąga przystosowania i ginie.

Organizmy pierwszego typu „wszystko wiedzą z góry”, drugiego — muszą się dopiero właściwego postępowania uczyć. Wygody pierwszego rozwiązania okupuje organizm jego wąskością, drugiego — ryzykiem. „Kanał”, przez który przekazywana zostaje informacja dziedziczna, ma ograniczoną pojemność, wskutek czego ilość z góry zaprogramowanych działań nie może być bardzo wielka: to mieliśmy na myśli, mówiąc o „wąskości” regulacyjnej. Uczenie się natomiast zakłada okres wstępny, podczas którego organizm jest szczególnie narażony na pomyłki, mogące łatwo kosztować go bardzo wiele, z utratą życia włącznie. Dlatego zapewne po dziś dzień przetrwały w świecie zwierzęcym oba te główne typy regulatorów: istnieją środowiska, w których zachowanie stereotypowe, ale „umiane od kolebki”, popłaca bardziej, aniżeli trudy kosztownej nauki na własnych błędach. Stąd, nawiasem mówiąc, bierze się „cudowna doskonałość” instynktów. Wszystko to brzmi nieźle, ale co wynika z tego dla ogólnych prawidłowości encefalogenezy? Czy ewolucja zawsze musi wytworzyć w końcu tak potężne, ,regulatory drugiego stopnia”, jakimi są wielkie mózgi człekokształtnych, czy też, jeśli na planecie do „zmian krytycznych” nie dochodzi, mózgi, jako niepotrzebne, na niej nie powstają?

Odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest łatwa. Pobieżna znajomość ewolucji skłania zazwyczaj do naiwnej koncepcji postępu: ssaki miały „większe mózgi” od gadów, to jest „większą inteligencję” i dlatego je ostatecznie wyparły. Jednakowoż ssaki współistniały z gadami przez setki milionów lat, stanowiąc marginesowe, drobne formy wobec królujących gadów. Ostatnio znów stwierdzono, jak znaczną, w stosunku do wszystkich innych organizmów żyjących w oceanie, inteligencję posiadają delfiny. Mimo to bynajmniej nie opanowały one w wyłączny sposób królestwa wód. Jesteśmy skłonni do przeceniania wagi inteligencji, jako „wartości samej w sobie”. Ashby podaje tu szereg ciekawych przykładów. Szczur „tępy”, nieskory do uczenia się, znalezione pożywienie próbuje ostrożnie. Szczur „bystry”, nauczywszy się, że pożywienie znajduje się zawsze na tym samym miejscu i o tej samej porze, pozornie ma większą szansę przeżycia. Ale jeśli tym pożywieniem będzie trutka, szczur „tępy”, który „niczego się nie nauczył”, dzięki swej instynktownej nieufności przeżyje szczura „bystrego”, który naje się i zdechnie. Nie każde zatem środowisko uprzywilejowuje „inteligencję”. Mówiąc ogólnie, ekstrapolacja doświadczenia (jego „transfer”) jest nader przydatna w środowisku ziemskim. Możliwe są jednak i środowiska, w których cecha ta staje się minusem. Wiadomo, że wytrawny strateg pokonać może mniej wytrawnego, ale może też przegrać z całkowitym fuszerem, ponieważ pociągnięcia tego ostatniego są „nieinteligentne”, to jest całkiem nieobliczalne. Zastanawiające jest, że ewolucja, tak „oszczędna” w każdej dziedzinie informacyjnego przekazu, wytworzyła mózg człowieka, urządzenie o takim stopniu „nadmiarowości”, bo mózg ten, który dzisiaj, w XX wieku, jeszcze doskonale sprawia się z problematyką potężnej cywilizacji, jest anatomicznie, biologicznie taki sam, jak mózg naszego prymitywnego, „barbarzyńskiego” przodka sprzed stu tysięcy lat. W jaki sposób ta olbrzymia „potencja prospektywna rozumu”, ta „nadmiarowość”, gotowa jak gdyby u samego zarania dziejów do podjęcia budowy cywilizacji, powstała w trakcie działania probabilistycznej gry ewolucyjnej dwu wektorów, ciśnienia mutacyjnego i selekcyjnego?

Ewolucjonizmowi brak na to pytanie pewnej odpowiedzi. Doświadczenie wykazuje, że mózg każdego właściwie zwierzęcia odznacza się poważną „nadmiarowością”, która wyraża się w tym, że zwierzę potrafi rozwiązywać zadania, jakich w normalnym życiu nigdy nie spotyka, dopóki nie zada mu ich uczony–eksperymentator. Faktem jest także wzrost masy mózgowia powszechny: współczesne płazy, gady, ryby, w ogóle wszyscy przedstawiciele świata zwierzęcego, mają mózgi większe od ich paleozoicznych czy mezozoicznych przodków. W tym sensie podczas trwania ewolucji „zmądrzały” wszystkie zwierzęta — tendencja równie powszechna zdaje się świadczyć o tym, że, byle tylko proces ewolucji trwał dostatecznie długo, masa mózgowia musi wreszcie przekroczyć „wielkość krytyczną”, która zapoczątkuje i lawinową reakcję socjogenezy.

Od pospiesznej „ekstrapolacji na Kosmos” tego procesu „ciążenia ku rozumowi”, jako konstrukcyjnej tendencji procesów ewolucyjnych, winniśmy się jednak powstrzymać. Pewne czynniki natury „materiałowej”, bądź „wstępno–budowlanej”, mogą w samym zaraniu ewolucji tak ograniczyć jej przyszłe możliwości i tak wyznaczyć jej rozwojowy pułap, że do wyniknięcia „regulatorów drugiego typu” w ogóle nie dojdzie. Przykładem mogą być owady, jeden z najstarszych, najbardziej żywotnych i płodnych szczepów zwierzęcych; Ziemia liczy dzisiaj ponad 700 000 ich gatunków, przy 80 000 gatunków wszystkich kręgowców. Owady stanowią przeszło trzy czwarte całego królestwa zwierząt — a jednak nie wytworzyły inteligencji. Owady istniały poza tym przez taki sam mniej więcej okresu czasu, co kręgowce, więc, ze względu na dziesięciokrotnie większą liczebność gatunkową, ze statystycznego punktu widzenia (gdyby on tylko decydował) miałyby dziesięć razy więcej szans na realizację „regulatorów drugiego typu”. To, że się tak nie stało, świadczy dobitnie o niestosowalności rachunku prawdopodobieństwa, jako kryterium decydującego, do zjawisk psychogenezy. A zatem: jest ona możliwością, ale bynajmniej nie zjawiskiem nieuchronnym, stanowi rozwiązanie jedno z lepszych, ale nie zawsze i nie dla wszystkich światów optymalne. Dla skonstruowania rozumu Ewolucja musi dysponować czynnikami tak różnorodnymi, jak niezbyt wielka grawitacja, względnie stałe natężenie kosmicznego promieniowania, nie nazbyt energicznego, zmienność środowiskowa nie tylko o charakterze cyklicznym, i wieloma zapewne innymi, nie znanymi nam jeszcze czynnikami. Ich zejście się na powierzchniach planet nie jest jednak chyba czymś wyjątkowym. Tak zatem, mimo wszystko, wolno nam oczekiwać w Kosmosie rozumu, choć formy jego manifestacji mogą urągać wszystkim naszym współczesnym wyobrażeniom.


Hipotezy

 

Sytuacja jest paradoksalna. Szukając oparcia dla naszych prób zajrzenia w przyszłość cywilizacji ziemskiej, nadspodziewanie zyskaliśmy pomoc astrofizyki, która analizą statyczną bada częstość występowania życia rozumnego w Kosmosie, za czym wyniki takich prac natychmiast zakwestionowaliśmy. Astrofizyk mógłby spytać, jakim prawem uczyniliśmy to, skoro jego kompetencja w sprawie kluczowej — odróżniania zjawisk astronomicznych „naturalnych” od „sztucznych” — jest nieporównanie większa od naszej. Taki, wcale prawdopodobny, zarzut wymaga odpowiedzi. Po części odpowiedź ta była już rozsiana w poprzednich częściach tego cyklu i teraz pozostaje nam tylko ją usystematyzować.

Należy zauważyć, że radioastronomia dopiero się rozwija. Próby kosmicznego nasłuchu kontynuuje się (m. in. w ZSRR będzie to robił jeden ze współpracowników prof. Szkłowskiego). Jeśli w nadchodzących latach odkryje się fenomeny astroinżynieryjne, bądź sygnalizacyjne, będzie to miało oczywiście wielkie znaczenie. Jednakże zupełny brak wszelkich danych pozytywnych będzie miał znaczenie większe, i to tym większe, im dłużej takie próby będą kontynuowane i im czulszej użyje się do tego aparatury. Po pewnym, dostatecznie długim czasie zupełny brak takich zjawisk zmusi nas do rewizji poglądów na bio– i psychogenezę w Kosmosie. Dziś jest na to jeszcze za wcześnie. Niemniej uważamy się za związanych — przy wypowiadaniu hipotez — obecnym stanem wiedzy. Przyjmujemy do wiadomości brak „cudów” i sygnałów kosmicznych, tak samo, jak to czyni astrofizyk. Nie kwestionujemy zatem materiału obserwacyjnego, a tylko jego interpretację. Wyjaśnienia „próżni psychozoicznej” dostarcza każda z trzech hipotez, które wyliczymy.

I. Cywilizacje powstają w Kosmosie rzadko, ale są długotrwałe. Częstość ich występowania wynosi kilka do kilkunastu na jedną Galaktykę. Tak więc jedna planeta z „psychozoikiem” wypada na miliardy gwiazd. Na równi z astrofizykami odrzucamy tę hipotezę, gdyż jest sprzeczna z powszechnie przyjętymi poglądami na typowość powstawania układów planetarnych i życia w ich obrębie. Zastrzegamy się jednak, że, jakkolwiek nieprawdopodobna, nie musi być nieprawdziwa. Ponieważ galaktyki różnią się od siebie wiekiem, tak jak gwiazdy, w galaktykach starszych od naszej powinno dochodzić do działań astroinżynieryjnych, których przejawy, po odpowiednim udoskonaleniu aparatury, można by dostrzec. Zakładamy przy tym, podobnie jak astrofizycy, że wszystkie lub prawie wszystkie, jakkolwiek nieliczne cywilizacje, rozwijają się w kierunku technologicznym, który doprowadza po dostatecznie długim czasie do astroinżynierii.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 46; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!