Statystyka cywilizacji kosmicznych 4 страница



Metoda konstrukcyjna ewolucji technologicznej jest zupełnie inna. Natura — mówiąc obrazowo — musiała założyć w biologicznym budulcu wszystkie daleko później realizowane potencje — człowiek natomiast wszczynał swoje technologie i porzucał je, aby przejść do nowych; będąc w wyborze materiału budowlanego względnie wolnym, mając do dyspozycji temperatury wysokie i niskie, metale i minerały, ciała gazowe, stałe i płynne, mógł pozornie więcej niż Ewolucja, która skazana była zawsze na to, co zostało jej dane: na letnie roztwory wodne, na kleiste substancje wielkocząsteczkowe, na skąpą stosunkowo ilość pierwiastków, które występowały w archeozoicznych morzach i oceanach, ale z tak ograniczonego zestawu wstępnego wycisnęła bezwzględnie wszystko, co tylko było możliwe. W rezultacie ostatecznym „technologia” materii ożywionej bije po dziś dzień na głowę naszą, ludzką, inżynieryjną, wspieraną wszystkimi zasobami społecznie zdobytej wiedzy teoretycznej.

Mówiąc inaczej, uniwersalność naszych technologii jest minimalna. Ewolucja techniczna poruszała się dotąd w kierunku odwrotnym niejako od biologicznej, wytwarzając wyłącznie urządzenia wyspecjalizowane wąsko Modelem dla większości narzędzi była ręka ludzka, za każdym razem tylko jeden jej wszakże ruch czy gest: obcęgi, wiertło, młotek imitują kolejno —zwierające się palce, jeden palec wyprostowany i obracany wzdłuż długiej osi dzięki ruchom w stawie nadgarstkowym i łokciowym, pięść wreszcie. Tak zwane uniwersalne obrabiarki są w gruncie rzeczy także urządzeniami wąsko wyspecjalizowanymi, nawet fabryki–automaty, które dopiero powstają, pozbawione są plastyczności zachowania prostych żywych organizmów Szansę uniwersalności zdają się spoczywać w dalszym rozwoju teorii układów samoorganizujących się, zdolnych do przystosowawczego samoprogramowania i funkcjonalne ich podobieństwo do samego człowieka nie jest, naturalnie, przypadkiem.

Ale kresem tej drogi nie jest, jak sądzą niektórzy, „powtórzenie” konstrukcji człowieka, czy innych żywych organizmów, w elektrycznej maszynerii urządzeń cyfrowych. Jak dotąd, technologia życia wyprzedza nas o wiele! długości. Musimy ją dogonić, nie po to, aby małpować jej płody, ale żeby pójść dalej, niż sięga jej tylko pozornie nieprześcigniona doskonałość.


3.

 

Osobnym rozdziałem metodologii ewolucyjnej jest ten, który obejmuje stosunek teorii do praktyki, wiedzy abstrakcyjnej do urzeczywistnianych technologii. Stosunek ten naturalnie w bioewolucji nie istnieje, ponieważ, rzecz jasna, przyroda „nie wie, co czyni”, a tylko po prostu realizuje to, co możliwe, co samorzutnie wypływa z danych materialnych warunków. Człowiekowi niełatwo przyszło pogodzić się z takim stanem rzeczy, choćby dlatego, że i on należy do „niechcianych”, „mimowiednych” dzieci matki Przyrody.

Właściwie nie jest to rozdział, ale olbrzymia biblioteka. Próba streszczenia jej przedstawia się dość beznadziejnie. Zagrożeni otchłanią eksplikacyjną, musimy stać się szczególnie lakoniczni. Pratechnologowie żadnej wiedzy teoretycznej nie posiadali, między innymi dlatego, bo nie wiedzieli, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Przez tysiąclecia wiedza teoretyczna rozwijała się bez udziału eksperymentu, wynikając z myślenia magicznego, które jest swoistą formą indukcji, tyle że fałszywie stosowanej; zwierzęcym jej poprzednikiem jest odruch warunkowy, to jest typ reagowania o schemacie „Jeżeli A, to B”. Oczywiście i taki odruch, i magię poprzedzać musi obserwacja. Zdarzało się nierzadko, że sprawna technologia sprzeczna była z fałszywą wiedzą teoretyczną swego czasu, stwarzano więc łańcuch pseudowyjaśnień, mających obie z sobą pogodzić (to, że wody nie można pompami wznieść powyżej dziesięciu metrów, „wyjaśniano” lękiem Natury przed próżnią). Wiedza, we współczesnym rozumieniu, jest badaniem prawidłowości świata, technologia zaś — ich wykorzystywaniem dla zaspokojenia potrzeb człowieka, w zasadzie takich samych dziś, jak w Egipcie faraonów. Odziać nas, wyżywić, dać dach nad głową, przenosić z miejsca na miejsce, chronić od chorób — oto jej zadania. Wiedza troszczy się o fakty — atomowe, cząsteczkowe, gwiazdowe — nie o nas, przynajmniej nie tak, żeby jej kompasem była służebność rezultatów bezpośrednia. Trzeba zauważyć, że bezinteresowność dociekań teoretycznych była dawniej czystsza niż dzisiaj. Dzięki doświadczeniu wiemy, że nie ma wiedzy bezużytecznej w najbardziej pragmatycznym znaczeniu, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś informacja o świecie przyda się, ba, okaże się niezwykle potrzebna i cenna. Jedna z najbardziej „zbędnych” gałęzi botaniki, lichenologia, poświęcona pleśniom, okazała się życiodajna dosłownie od chwili odkrycia penicyliny. Badacze–idiografowie, niezmordowani zbieracze faktów, opisywacze i klasyfikatorzy, nie liczyli w dawnych czasach na takie sukcesy. A jednak człowiek, stworzenie, którego niepraktyczność dorównuje czasem tylko jego ciekawości, pierwej zainteresował się kwestią policzenia gwiazd i budowy Kosmosu aniżeli teorią uprawy roli i działania własnego ciała. Z mrówczego, nieraz maniackiego wręcz trudu zbieraczy i kolekcjonerów obserwacji wyrósł z wolna wielki gmach nauk nomotetycznych, uogólniających fakty w prawa systemowe zjawisk i rzeczy. Dopóki wiedza teoretyczna ciągnie się daleko w tyle za praktyką technologiczną, konstruktorska działalność człowieka pod wieloma względami przypomina stosowaną przez Ewolucję metodę „prób i błędów”. Jak ewolucja „wypróbowuje” przystosowawcze możliwości zwierzęcych i roślinnych „prototypów” — mutantów, tak inżynier bada realne możliwości nowych wynalazków, urządzeń latających, pojazdów, maszyn, często uciekając się do budowania modeli redukcyjnych. Ten sposób odsiewu empirycznego rozwiązań fałszywych i ponawiania wysiłków patronował powstaniu wynalazków XIX wieku: żarówki o włóknie węglowym, fonografu, dynamomaszyny Edisona, a wcześniej jeszcze — lokomotywy i statku parowego.

Spopularyzowało to koncepcję wynalazcy jako człowieka, któremu oprócz iskry bożej, zdrowego rozsądku, wytrwałości, obcęgów i młotka niczego więcej dla osiągnięcia celu nie trzeba. Jest to jednak sposób rozrzutny, tak rozrzutny prawie, jak właśnie działalność bioewolucji, której empiryczne praktyki milionoletnie pochłaniały hekatomby ofiar, tych jej „fałszywych rozwiązań” stawianego przez nowe warunki problemu zachowania życia. Istotą „empirycznej ery” technologii był nie tyle brak rozwiązań teoretycznych, ile ich wtórność. Najpierw powstała maszyna parowa, a potem jej termodynamika, najpierw samolot, potem teoria lotu, najpierw budowano mosty, a potem nauczono się je obliczać. Można by zaryzykować twierdzenie, że empiria technologiczna rozwija się dopóty, dopóki to jest w ogóle możliwe. Edison usiłował wynaleźć cos w rodzaju „silnika atomowego”, ale nic z tego nie wynikło i nie mogło wyniknąć: można bowiem zbudować metodą prób i błędów dynamomaszynę, ale nie — reaktor atomowy. Empiria technologiczna nie jest naturalnie ślepym miotaniem się od jednego nieprzemyślanego eksperymentu do drugiego. Wynalazca–praktyk ma jakąś koncepcję, albo raczej — dzięki temu, czego już dokonał (albo czego inni dokonali przed nim), dostrzega mały skrawek drogi przed sobą. Sekwencja jego działań regulowana jest ujemnym sprzężeniem zwrotnym (fiasko eksperymentu wyjaśnia każdorazowo, że nie tędy droga); w efekcie droga jego jest zygzakowata, ale dokądś dąży, ma określony kierunek. Zdobycie wiedzy teoretycznej pozwala na dokonanie nagłego skoku naprzód. Niemcy w czasie ostatniej wojny światowej nie posiadali teorii balistycznego lotu rakiet naddźwiękowych i kształt swych „V 2” wywiedli przez sita empirycznych prób (dokonywanych na modelach redukcyjnych w tunelu aerodynamicznym). Znajomość odpowiedniej formuły uczyniłaby oczywiście budów wszystkich tych modeli zbędną.

Ewolucja nie posiada innej „wiedzy” oprócz „empirycznej”, zawartej w informacyjnym zapisie genetycznym. Jest to przy tym „wiedza” dwojaka. Po pierwsze, ta, która określa i determinuje z góry wszystkie możliwości przyszłego organizmu („wiedza wrodzona” tkanek o tym, jak mają działać aby procesy życiowe biegły, jak mają zachowywać się jedne tkanki i organ w stosunku do drugich, ale także, jak się ma zachowywać organizm jak całość wobec otoczenia — ta informacja ostatnia jest równoznaczna z „instynktami”, reakcjami obronnymi, tropizmami itp.). Po wtóre, jest wiedza „potencjalna”, nie gatunkowa, lecz osobnicza, nie zdeterminowana, lecz możliwa do wyuczenia w toku osobniczego żywota, dzięki posiadanemu przez organizm systemowi nerwowemu (mózgowi). Ewolucja może pierwszy rodzą wiedzy do pewnego stopnia (ale tylko do pewnego stopnia właśnie) kumulować: gdyż budowa współczesnego ssaka odzwierciedla milionoletnie „do świadczenie” konstruowania kręgowców wodnych i lądowych, które g poprzedziły. Zarazem jednak prawdą jest, że ewolucja „gubi” nieraz w swej drodze skądinąd doskonałe rozwiązania problemów biologicznych. Dlateg plan budowy określonego zwierzęcia (albo i człowieka) bynajmniej ni stanowi jakiejś sumy wszystkich dotychczasowych rozwiązań optymalnych. Brakuje nam przecież nie tylko siły mięśniowej goryla, ale i regeneracyjnyc potencji płazów, czy ryb, zwanych „niższymi”, albo mechanizmu ciągłej odnowy uzębienia, jakim odznaczają się gryzonie, czy wreszcie takiej uniwersalności przystosowania do środowiska wodnego, jaką posiadły ziemno wodne ssaki. Tak zatem nie należy przeceniać „mądrości” ewolucji biologicznej, która nieraz już wprowadzała całe gatunki w ślepy zaułek rozwoju, która powtarzała nie tylko rozwiązania korzystne, ale równie często i błędy wiodące ku zgubie. Wiedza ewolucji jest empiryczna i doraźna, a swą pozorną doskonałość zawdzięcza olbrzymim otchłaniom przestrzeni i czasu, które przemierzyła, w których więcej było jednak, jeśli próbować bilansowani! klęsk od sukcesów. Wiedza człowieka wynurza się dopiero, i to nie w wszystkich dziedzinach (najwolniej — w biologii i medycynie bodajże z okresu empirycznego, ale dzisiaj już dostrzegamy, że to, do czego wystarczały cierpliwość i upór, rozświetlane przebłyskiem intuicji, zostało już w zasadzie dokonane. Wszystko inne, wymagające najwyższej jasności myśli teoretycznej, jest jeszcze przed nami[i].


4.

 

Ostatni problem, który przyjdzie nam poruszyć, dotyczy moralnych aspektów technoewolucji. Płodność jej ściągnęła już na siebie surowe krytyki, powiększa bowiem rozziew między dwiema głównymi sferami naszej działalności — regulowaniem Przyrody i regulowaniem Ludzkości. Zgodnie z takim poglądem, energia atomowa dostała się do rąk człowieka przedwcześnie. Przedwczesny jest i jego pierwszy krok w Kosmos, zwłaszcza że wymaga już u zarania astronautyki ogromnych nakładów, uszczuplających i tak niesprawiedliwy podział globalnego dochodu Ziemi. Sukcesy medycyny spowodowały, przez spadek śmiertelności, gwałtowny wzrost populacyjny, którego wobec braku kontroli urodzeń nie sposób pohamować. Technologia ułatwień życia staje się narzędziem jego zubożenia, ponieważ z posłusznego powielacza dóbr duchowych stają się środki masowej informacji producentem tandety kulturalnej. Pod względem kulturalnym jest technologia w najlepszym razie bezpłodna — słyszymy; w najlepszym, ponieważ jednoczenie ludzkości (które jej zawdzięczamy) odbywa się ze szkodą dla duchowego dziedzictwa minionych wieków i twórczości aktualnej. Sztuka, pochłonięta przez technologię, zaczyna podlegać prawom ekonomiki, wykazuje objawy inflacji i dewaluacji, a ponad technicznym rozlewiskiem masowej rozrywki, która musi być łatwa, bo wszechułatwienie jest dewizą Technologów, wegetuje zaledwie garstka indywidualności twórczych; wysiłki ich zmierzają do ignorowania bądź do wyszydzania stereotypów zmechanizowanego życia. Jednym słowem, technoewolucja niesie więcej zła niż dobra; człowiek okazuje się więźniem tego, co sam stworzył, istotą, która w miarę zwiększania swej wiedzy, w coraz mniejszym stopniu może decydować o swoim łosie.

Sądzę, że choć lakoniczny, byłem wobec tego poglądu lojalny i przedstawiłem cały zarys jego druzgocącej postęp techniczny oceny.

Czy można jednak, czy należy z nim dyskutować? Wyjaśniać, że technologia może być równie dobrze używana, jak i nadużywana? Że od nikogo, a więc i od niej nie można żądać rzeczy sprzecznych? Ochrony życia — więc w konsekwencji, jego przyrostu — równocześnie z tego przyrostu zmniejszaniem? Kultury elitarnej, a zarazem upowszechnionej? Energii, zdolnej przenosić góry, która jednak i dla muchy byłaby nieszkodliwa?

Byłoby to chyba nierozumne. Powiedzmy sobie najpierw, że technologię można rozpatrywać rozmaicie. W pierwszym przybliżeniu, technologia jest wypadkową działań człowieka i Natury, realizuje on bowiem to, na co świat materialny daje swą milczącą zgodę. Uznamy ją wówczas za narzędzie osiągania rozmaitych celów, których wybór zależy od stopnia rozwoju cywilizacji, ustroju społecznego, i podlega ocenom moralnym. Wybór tylko —nie technologia. Nie o to zatem chodzi, aby ją potępiać lub chwalić, ale o to, by zbadać, w jakiej mierze można ufać jej rozwojowi i w jakiej wpływać na jego kierunek.

Każde inne rozumowanie opiera się na przyjętej milcząco błędnej przesłance, jakoby technoewolucja stanowiła aberrację rozwoju, jego kierunek tyleż fałszywy, co fatalny.

Otóż to nie jest prawdą. Istotnie: kierunek rozwoju nie był przez nikogo ustalany ani przed Rewolucją Przemysłową, ani po niej. Kierunek ów, d Mechaniki, więc maszyn „klasycznych”, z astronomią pojętą mechaniczni jako wzorem dla naśladowcy–konstruktora, poprzez Ciepło, z jego silni: na paliwa chemiczne, i Termodynamikę, ku Elektryczności, stanowił zarazem przechodzenie w sferze poznawczej od praw singularnych do statystycznych, od sztywnego kauzalizmu do probabilizmu i — jak .{o dopiero te; rozumiemy — od prostoty, jak najbardziej „sztucznej” w tym sensie, w Naturze nic nie jest proste — do złożoności, której narastanie unaoczniło nam, że głównym kolejnym zadaniem jest Regulacja.

Jak widzimy, było to przechodzenie od rozwiązań prostszych do coraz trudniejszych, przez ich złożoność. Tak więc tylko ujmowane w odosobnieniu,—fragmentarycznie, poszczególne kroki na tej drodze— odkrycia, wynalazki — wydają się skutkami szczęśliwych zbiegów okoliczności, przypadków trafów pomyślnych. W całości była to droga najbardziej prawdopodobni i zapewne — gdyby można zestawić cywilizację ziemską z hipotetycznym cywilizacjami Kosmosu — typowa.

Że taka żywiołowość daje w kumulatywnym efekcie po wiekach obok skutków pożądanych takie, których szkodliwości nikt nie przeczy, trzebi uznać za nieuniknione.

Tak więc potępienie technologii jako źródła zła winna zastąpić apologia, lecz zwykłe zrozumienie tego, że era przedregulacyjna zmierza swemu końcowi. Kanony moralne winny patronować dalszym naszym poczynaniom, jako doradcy w wyborze spośród alternatyw, które ukazuje i producent, amoralna technologia. Ona dostarcza środków i narzędzi; zasługą lub winą jest dobry albo zły sposób ich użycia.

Jest to pogląd dość rozpowszechniony, dobry zapewne jako pierwsze przybliżenie, ale też nic nadto. Podział taki nie daje się utrzymać, zwłaszcza na dłuższy dystans. Nie dlatego, że to my stwarzamy technologię; dlatego przede wszystkim, że ona kształtuje nas i nasze postawy, także moralne. Oczywiście, za pośrednictwem ustrojów społecznych, jako ich baza wytwórcza, ale nie o tym chcę mówić. Może ona działać i działa także bezpośredni Nie przywykliśmy do tego, by istniały związki bezpośrednie między a moralnością, a jednak tak jest. Przynajmniej tak być może. Aby nie być gołosłownym: oceny moralne czynów zależą przede wszystkim od ich nieodwracalności. Gdybyśmy mogli wskrzeszać umarłych, zabójstwo, nie przestając być czynem złym, przestałoby być zbrodnią, jak nie jest nią wymierzeni drugiemu człowiekowi w gniewie uderzenie. Technologia jest bardziej agresywna, aniżeli zazwyczaj sądzimy. Jej ingerencje w życie psychiczne, próbie! my związane z syntezą i metamorfozą osobowości, którym poświęcimy osobną uwagę, aktualnie tylko są klasą zjawisk pustą. Wypełni ją dalszy postęp. Sczeźnie wówczas wiele nakazów moralnych, dziś uważanych za niewzruszone, wyłonią się za to nowe zagadnienia, nowe dylematy etyczne!


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 51; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!