Statystyka cywilizacji kosmicznych 5 страница



Oznaczałoby to, że nie ma moralności ponadhistorycznej. Różne są tylko skale trwania zjawisk; w końcu jednak nawet łańcuchy górskie upadają, obrócone w piasek, bo taki jest świat. Człowiek, istota nietrwała, chętnie posługuje się pojęciem wieczności. Wieczne mają być pewne dobra duchowe, wielkie dzieła sztuki, systemy moralne. Nie łudźmy się jednak: i one są śmiertelne. Nie jest to zastąpienie ładu chaosem ani konieczności wewnętrznej — bylejakością. Moralność zmienia się powoli, ale się zmienia i dlatego tym trudniej zestawiać z sobą dwa kodeksy etyczne, im większa dzieli je otchłań czasu. Jesteśmy bliscy Sumeryjczykom, ale moralność człowieka kultury lewaloaskiej przeraziłaby nas.

Postaramy się ukazać, że nie ma systemu ocen pozaczasowych, jak nie ma ani newtonowskiego, absolutnego układu odniesienia, ani absolutnej równoczesności zjawisk. Nie oznacza to zakazu wypowiadania takich ocen w odniesieniu do zjawisk przeszłych bądź przyszłych: człowiek zawsze wypowiadał sądy wartościujące ponad swój stan i realne możliwości. Oznacza to tylko, że każdy czas ma swoją rację, z którą można się zgadzać lub nie zgadzać, ale którą pierwej trzeba zrozumieć.


Pierwsza przyczyna

 

Żyjemy w fazie przyspieszenia technoewolucji. Czy wynika z tego, że cała przeszłość człowieka, od ostatnich zlodowaceń, poprzez paleolit i neolit, przez starożytność i wieki średnie była w swej istocie przygotowaniem, gromadzeniem sił do tego skoku, który unosi nas dzisiaj w niewiadomą przyszłość?

Model cywilizacji dynamicznej powstał na Zachodzie. Zadziwiającą rzeczą jest studiowanie historii i przekonywanie się, jak rozmaite narody dochodziły do pobliża obszarów „startu technologicznego” i jak się u jego przedproży zatrzymywały. Stalownicy współcześni uczyć by się mogli u cierpliwych rzemieślników Lidii, którzy stworzyli słynną nierdzewną kolumnę metalową w Kitabie metodą proszkowej metalurgii, odkrytą po raz drugi dopiero w naszych czasach. O wynalezieniu przez Chińczyków prochu i papieru wie każdy. Nieodzowne nauce narzędzie myślowe, matematyka, wielki swój rozwój zawdzięcza uczonym arabskim. A jednak z owych odkryć, tak rewolucyjnych, nic nie wynikło w sensie cywilizacyjnego pchnięcia, zapoczątkowania lawinowego postępu. Obecnie cały świat przejmuje od Zachodu jego model rozwojowy. Technologię importują narody, mogące szczycić się posiadaniem kultur starszych i bardziej złożonych od tej, która technologię wydała. Nasuwa się fascynujące pytanie: co by było, gdyby Zachód nie dokonał technologicznego przewrotu, gdyby nie ruszył Galileuszami, Newtonami, Stephensonami ku przemysłowej rewolucji?

Jest to pytanie o „pierwszą przyczynę”. Czy źródła jej nie kryją się w konfliktach wojennych? Moc napędowa wojen jako motorów technoewolucji jest znana i osławiona. Z upływem wieków technika militarna traci swój wyodrębniony z całokształtu wiedzy charakter, w tym sensie, że staje się uniwersalna. Podczas kiedy balisty i tarany były wyłącznie, narzędziami wojennymi, proch strzelniczy mógł już służyć przemysłowi (np. w górnictwie), a w większej mierze dotyczy to technologii transportu, bo nie ma środka komunikacji, od pojazdu kołowego po rakietę, który, zmodyfikowany, nie mógłby służyć celom pokojowym. Technologia zaś atomowa, cybernetyczna, astronautyczna wykazują całkowite niemal zrośnięcie potencjałów militarnych z pokojowymi.

A jednak wojowniczych skłonności człowieka nie można uznać za motory napędowe ewolucji technologicznej. Z reguły powiększały jej tempo; były wielkim wykorzystaniem zasobów wiedzy teoretycznej swojego czas ale trzeba odróżnić czynnik przyspieszający od inicjującego. Wszystkie narzędzia wojenne zawdzięczają swe powstanie fizyce Galileusza i Einsteina, chemii osiemnasto– i dziewiętnastowiecznej, termodynamice, optyce i atomistyce, ale doszukiwać się militarnej genezy takich dziedzin teoretyczny byłoby nonsensem. Bieg raz uruchomionej technoewolucji można bez wątpienia przyspieszać lub hamować. Amerykanie postanowili zainwestować 2 miliardów dolarów w lądowanie pierwszych swych ludzi na Księżycu około roku 69. Gdyby byli gotowi przesunąć ów termin o lat dwadzieścia, realizacji projektu „Apollo” kosztowałaby zapewne daleko mniej, ponieważ technologia prymitywna przez swą młodość pochłania nakłady nieproporcjonalni wielkie w stosunku do tych, jakich wymaga osiągnięcie analogicznego celi w fazie jej dojrzałości.

Gdyby jednak Amerykanie gotowi byli wydatkować nie 20, lecz 2 miliardów dolarów, na pewno nie wylądowaliby na Księżycu za sześć miesięcy, podobnie jak żadnymi, choćby i bilionowymi nakładami, urzeczywistni się w najbliższych latach lotu do gwiazd. A zatem inwestując wielkie sumy i koncentrując wysiłki można dojść do pułapu szybkość technoewolucji, po czym dalsze nakłady już efektów nie dadzą. Stwierdzenie to, o posmaku oczywistości, pokrywa się z analogicznymi prawidłowościam rządzącymi bioewolucją. Ona również zna tempo ewoluowania maksymalne, w żadnych okolicznościach nie dające się przekroczyć.

Ale myśmy pytali o „pierwszą przyczynę”, a nie o tempo maksymalne j działającego procesu. Dociekanie, z takim zamiarem, praźródeł technolog! jest zajęciem dosyć rozpaczliwym, wędrówką w głąb historii, która notują tylko fakty, ale nie wyjaśnia ich przyczyn. Dlaczego to olbrzymie drzewo ewolucji technologicznej, którego korzenie sięgają bodaj ostatniego zlodowacenia, a korona zanurzona jest w nadchodzących tysiącleciach, wyrastające we wczesnych fazach cywilizacji, w paleolicie i neolicie, na całej kuł ziemskiej mniej więcej jednakowo, właściwy swój, potężny rozkwit przeżyli w obrębie Zachodu?

Levi–Strauss próbował, jakościowo tylko, bez analizy matematycznej, która wobec złożoności zjawiska nie jest możliwa, odpowiedzieć na to pytanie. Rozpatrywał wyniknięcie technoewolucji statystycznie, stosując dla jej genetycznego wyjaśnienia — teorię prawdopodobieństwa*.

Technologię pary i elektryczności, a potem — chemii syntez i atomu zapoczątkował szereg dociekań, zrazu od siebie niezależnych, które przemierzały kręte nieraz i dalekie drogi, także z Azji, aby zapładniać umysły wokół basenu Morza Śródziemnego. Doszło w ciągu kilkuset lat do „utajonego” tarastania wiedzy, aż przejawił się kumulatywny efekt wydarzeń takich, jak obalenie arystotelizmu jako dogmatu i uznanie za dyrektywę wszelkiej działalności poznawczej — empirii, jak podniesienie eksperymentu technicznego do rangi zjawiska o wymiarze społecznym, jak upowszechnienie fizyki mechanistycznej. Procesom tym towarzyszyło powstawanie wynalazków, społecznie potrzebnych; to ostatnie zjawisko jest niezwykle doniosłe, ponieważ potencjalnych Einsteinów, czy Newtonów miał każdy naród i każda epoka, ale brak było gleby, warunków, brak zbiorowego rezonansu, wzmacniającego wyniki ich jednostkowych działań.

Levi–Strauss sądzi, że na drogę przyspieszenia postępu wprowadza zbiorowość określona „passa” następujących po sobie zjawisk. Istnieje jak ;dyby pewna wielkość krytyczna, pewien współczynnik „rozmnażania się” koncepcyj i ich społecznych realizacji (budowanie pierwszych maszyn parowych, powstanie energetyki węgla, wyniknięcie termodynamiki itd.), który doprowadza nareszcie do lawinowego wzrostu odkryć, uwarunkowanych tamtymi pierwszymi, tak samo, jak istnieje pewna krytyczna wielkość współczynnika „rozmnażania się” neutronów, która, w masie ciężkiego pierwiastka, powoduje, po przekroczeniu pewnego progu, reakcję łańcuchową. My właśnie przeżywamy cywilizacyjny odpowiednik takiej reakcji, i może wręcz „eksplozję technologiczną”, która znajduje się w pełnej ekspansji. O tym, czy jakaś społeczność wejdzie na taką drogę, czy zapoczątkuje reakcję łańcuchową, decyduje właściwie według francuskiego etnologa przypadek. Podobnie jak gracz, rzucając kośćmi, może liczyć na wyrzucenie sekwencji samych szóstek, byle tylko grał dostatecznie długo, tak samo też, z probabilistycznego punktu widzenia, każda społeczność ma, przynajmniej w zasadzie, jednakie szansę wstąpienia na drogę szybkiego postępu materialnego.

Należy zauważyć, że Levi–Straussowi szło o coś innego niż nam. Pragnął wykazać, że najbardziej różniące się od siebie cywilizacje, więc także atechnologiczne, są równoprawne i nie wolno ich wartościować, uznawać jednych za „wyższe” od innych tylko dlatego, że poszczęściło im się w nazwanej „grze”, dzięki czemu dotarły do startu reakcji łańcuchowej. Model to piękny przez swą metodologiczną prostotę, wyjaśnia, czemu poszczególne, wielkie nawet odkrycia mogą zawisać, co się tyczy ich technogennych efektów społecznych, w próżni — jak to było z metalurgią proszkową Hindusów czy prochem Chińczyków. Dla zapoczątkowania reakcji łańcuchowej zabrakło jej dalszych, niezbędnych ogniw. Z hipotezy tej wynika jasno, Wschód był po prostu graczem „mniej szczęśliwym” od Zachodu, przynajmniej w sprawie prymatu technologicznego i że — to wniosek logiczny — przy nieobecności na scenie dziejów Zachodu na taką samą drogę wkroczyłby prędzej czy później Wschód. O słuszność owej tezy spróbujemy posprzeczam się w innym miejscu; teraz skoncentrujemy się na probabilistycznym modelu! wynikania cywilizacji technologicznej.

Otóż odwołując się do naszego wielkiego analogu, ewolucji biologicznej, zauważymy, że odmiany, gatunki i rodziny powstawały w toku ewolucji | nieraz równolegle na oddzielonych od siebie kontynentach. Można przyporządkować poszczególnym trawożernym czy drapieżcom Starego Świata j formy Nowego Świata, które nie są z nimi spokrewnione (przynajmniej blisko), ale które ewolucja wymodelowała podobnie, ponieważ działała na ich praprzodków podobnymi warunkami otoczenia i klimatu. Natomiast ewolucja typów była z reguły monofiletyczna, takie jest przynajmniej zdanie poważnej większości fachowców. Raz jeden powstały kręgowce, raz ryby, raz na całej kuli ziemskiej płazy i gady, i ssaki. Jest to zastanawiające. Jak widzimy, wielki przewrót organizacji cielesnej, taki „wyczyn konstruktorski”, zdarzał się zawsze w skali planety tylko raz.

Można i to zjawisko potraktować jako podległe statystyce: powstanie ssaka czy ryby było tak mało prawdopodobne, że podobna „główna wygrana” wymagająca „wyjątkowego szczęścia”, zbiegu licznych przyczyn i warunków, stanowiła fenomen niezmiernie rzadki. Im zaś zjawisko rzadsze, tym bardziej nieprawdopodobne jest jego powtórzenie się. Dodajmy, że jeszcze jedną cechę wspólną możemy dostrzec u obu ewolucji. W obu powstały formy wyższe i niższe, mniej i bardziej złożone, które dotrwały do dzisiaj. Z jednej strony, ryby na pewno poprzedziły płazy, a te znów gady, ale dzisiaj żyją przedstawiciele wszystkich tych klas. Z drugiej strony, ustrój rodowo—plemienny poprzedził niewolniczy i feudalny, a ten — kapitalistyczny, ale jeśli nie do dzisiaj, to do dnia wczorajszego istniały na Ziemi obok siebie wszystkie te ustroje, wraz z najprymitywniejszymi, których resztki można jeszcze odkryć na archipelagach mórz południowych.

Otóż co się tyczy bioewolucji, zjawisko wyjaśnić jest łatwo: zmianę wywołuje w niej zawsze potrzeba. Jeżeli otoczenie tego nie wymaga, jeśli pozwala istnieć jednokomórkowcom, będą one płodzić kolejne pokolenia najprostszych przez sto czy pięćset milionów lat.

Co jednak powoduje przemiany ustrojów społecznych? Wiemy, że motorem jest zmiana narzędzi produkcji, tj. technologii. A więc znów powracamy do punktu wyjścia, bo jasne jest, że ustroje nie zmieniają się, jeśli niezmiennie posługują się tradycyjnymi technologiami, choćby one pochodziły prosto z neolitu.

Problemu nie rozstrzygniemy definitywnie. Niemniej, można orzec, że hipoteza probabilistyczna „reakcji łańcuchowej” nie uwzględnia swoistości struktury społecznej, w której ma do takiej reakcji dojść. Ustroje o bardzo podobnej bazie wytwórczej wykazują znaczne nieraz różnice w obszarze kulturowej nadbudowy. Niezamierzone jest bogactwo wyrafinowanych rytuałów socjalnych, skomplikowanych nieraz do udręki, przyjętych i rygorystycznie narzucanych norm postępowania w życiu rodzinnym, plemiennym i tak dalej; zafascynowanego miriadami tych zależności wewnątrzcywilizacyjnych antropologa winien zastąpić socjolog—cybernetyk, który, świadomie lekceważąc wewnątrzkulturowe, semantyczne znaczenie wszystkich takich praktyk, zbada ich strukturę jako układu o sprzężeniach zwrotnych, układu, którego celem jest stan równowagi ultrastabilnej, a zadaniem dynamicznym — zmierzająca do utrwalenia tego stanu regulacja.

Jest wysoce prawdopodobne, że pewne z owych struktur, z owych systemów wzajemnie posprzęganych zależności międzyludzkich, restrykcjami nałożonymi na swobodę czynów i myśli mogą bardzo skutecznie przeciwdziałać wszelkiej wynalazczości naukowo—technicznej. Jak również, że są i takie struktury, które, może i nie wspomagając tej wynalazczości, otwierają dla niej przynajmniej pewien, jakkolwiek ograniczony przestwór. Oczywiście — podstawowe rysy feudalizmu europejskiego były zadziwiająco zbliżone do feudalizmu Japonii jeszcze XIX—wiecznej. A jednak oba modele — azjatycki i europejski — tego samego ustroju wykazywały też określone różnice, mające w aktualnej dynamice społecznej znaczenie drugo–, a może i trzeciorzędne, które jednak sprawiły, że to Europejczycy, a nie Japończycy, rozłamali nową technologią feudalizm i stworzyli na jego gruzach pierwociny przemysłowego kapitalizmu*.

W takim ujęciu technologiczną reakcję łańcuchową zapoczątkowuje nie seria przypadków jednorodnych (kolejnych odkryć pewnego typu na przykład), lecz nałożenie się na siebie dwóch ciągów wydarzeń, z których pierwszy (cybernetycznie pojęta struktura nadbudowy) ma charakter masowo–statystyczny w wyższym stopniu niż drugi (pojawienie się, u jednostek, zainteresowań empiryczno–technicznych). Dwa te ciągi muszą się skrzyżować, aby powstała szansa startu technoewolucji. Jeśli do takiego spotkania nie dojdzie, to poziom cywilizacji neolitycznej może się okazać pułapem nie do przekroczenia.

I ten szkicowy obraz jest na pewno grubym uproszczeniem, ale rzecz wyjaśnią dopiero przyszłe prace badawcze[ii].


Kilka naiwnych pytań

 

Każdy rozsądny człowiek układa plany życiowe. W określonych granicach ma swobodę wyboru wykształcenia, zawodu, sposobów życia. Jeśli się na to zdecyduje, może zmienić wykonywaną pracę, a nawet, do pewnego stopnia, własne postępowanie. Nie można powiedzieć tego o cywilizacji. Nikt jej, przynajmniej do końca XIX wieku, nie planował. Powstawała żywiołowo, rozpędzała się w technologicznych skokach neolitu i rewolucji przemysłowej, zastygała na tysiąclecia, jedne kultury narastały i przemijały, na ich gruzach powstawały inne. Cywilizacja „sama nie wie”, kiedy, w którym momencie swych dziejów, dzięki serii odkryć naukowych i ich społecznej eksploatacji, wchodzi na drogę rosnącego przyśpieszenia rozwoju. Rozwój ten wyraża się w zwiększonym zakresie homeostazy, we wzroście użytkowanych energii, w coraz bardziej skutecznej ochronie jednostki i zbiorowości przed zakłóceniami wszelkich możliwych rodzajów (choroby, katastrofy żywiołowe, itp.). Ten rozwój umożliwia kolejne opanowanie żywiołowych sił Natury i społeczeństwa, dzięki aktom regulacji, ale zarazem opanowuje i kształtuje losy ludzkie. Cywilizacja nie działa tak, jak chce, ale tak, jak musi działać. Dlaczego mamy właściwie rozwijać cybernetykę? Między innymi dlatego, ponieważ niedługo natrafimy zapewne na „barierę informacyjną”, która zahamuje wzrost nauki, jeśli nie dokonamy w sferze umysłowej przewrotu, jaki dokonał się w sferze pracy fizycznej w ciągu ostatnich dwu stuleci. Ach, więc to tak. Nie będziemy zatem robili tego, co zechcemy, lecz to, czego wymaga od nas osiągnięta faza dynamiki cywilizacyjnej. Uczony powie, że w tym właśnie przejawia się obiektywne działanie rozwojowego gradientu. Czy cywilizacja nie może jednak, jak jednostka, zdobyć swobody wyboru dalszej drogi? Ale jakie warunki muszą być spełnione, aby taka swoboda nastała? Społeczeństwo musi uniezależnić się od technologii problemów elementarnych. Zagadnienia podstawowe każdej cywilizacji — żywności, odzieży, transportu, a także: startu życiowego, dystrybucji dóbr, ochrony zdrowia i mienia, muszą się rozwiać. Muszą się stać niewidzialne, jak powietrze, którego obfitość była jedynym dotąd nadmiarem, towarzyszącym ludzkiej historii. Bez wątpienia, to da się zrobić. Ale to tylko warunek wstępny, bo wtedy dopiero w całej okazałości wyłoni się pytanie „co dalej?” Sensem życia obdarza jednostkę społeczeństwo. Ale kto albo co obdarza sensem, określoną treścią życiową, cywilizację? Kto ustala hierarchię jej wartości? Ona sama. Od niej zależy ów sens, owa treść, z chwilą wkroczenia w obszar swobody. Jak można sobie wyobrazić tę swobodę? Jest to, rozumie się, wolność od klęsk, od nędzy, od nieszczęść —_ ale czy ten ich brak, ta nieobecność dotychczasowych nierówności, nie zaspokojonych głodów i pragnień, oznacza szczęście? Gdyby tak miało być, ideał godny urzeczywistnienia stanowiłaby cywilizacja konsumująca maximum dóbr, jakie potrafi wytworzyć. Jednakże zwątpienie w uszczęśliwiającą moc takiego konsumpcyjnego raju na ziemi jest powszechne. Nie o to chodzi, że należy świadomie dążyć do ascezy, albo głosić jakąś nową wersję russowskiego „powrotu do natury”. To byłaby już nie naiwność, ale głupota. Konsumpcyjny „raj” ze swą natychmiastowością powszechnego spełniania wszelkich życzeń i zachcianek doprowadziłby prawdopodobnie szybko do duchowej „stagnacji i tego „zwyrodnienia”, któremu von Hörner w statystyce swych kosmicznych cywilizacji przypisuje rolę „gasiciela” psychozoików. A skoro ten fałszywy ideał odrzucamy, co pozostaje? Cywilizacja twórczej pracy? Ale sami czynimy przecież wszystko, co jest w naszej mocy, aby wszelką pracę mechanizować, automatyzować, usamoczynniać; granicą tego postępu jest oddzielenie człowieka od technologii, jej zupełna alienacja, w rozumieniu cybernetycznym, a więc obejmującym także sferę działalności psychicznej. Powiada się, że zautomatyzować będzie można tylko pracę umysłu nietwórczą. Gdzie na to dowody? Powiedzmy wyraźnie: nie ma ich, i co więcej, nie może być. Tak gołosłownie wyrażona „niemożliwość” nie przedstawia wartości większej od biblijnego twierdzenia, że człowiek będzie zawsze zdobywał swój chleb w pocie czoła. Byłoby to doprawdy osobliwym sposobem pocieszania się głosić, że zawsze będziemy mieli coś do roboty, nie dlatego, ponieważ pracę uważamy za wartość samą w sobie, ale dlatego, ponieważ sama istota świata, w którym żyjemy, zmusza nas, i zawsze będzie zmuszała, do pracy.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 62; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!