Statystyka cywilizacji kosmicznych 2 страница



Marsjanie, rodzaj wirusów, zdolnych do łączenia się w na poły galaretkowate „chmury rozumne” —zaatakowali Ziemię. Ludzie walczyli z inwazją długo, nie wiedząc, że mają do czynienia z inteligentną formą życia, a nie z kosmicznym kataklizmem. Alternatywa „zwycięstwo lub klęska” nie spełnia się. Po wiekach walk wirusy uległy zmianom tak dogłębnym, że weszły w skład plazmy dziedzicznej człowieka, i tak wytworzyła się nowa odmiana Homo Sapiens.

Myślę że jest to piękny model zjawiska historycznego o skali nam dotąd nie znanej’. Prawdopodobieństwo samego zjawiska nie jest istotne, chodzi mi o jego strukturę. Historii obce są trójczłonowe schematy zamknięte typu początek, środek i koniec”. Tylko w powieści przed słowem „koniec losy bohaterów nieruchomieją w figurze, napawającej autora estetycznym zadowoleniem Tylko powieść musi mieć koniec, dobry czy zły, ale w każdym razie zamykający rzecz kompozycyjnie. Otóż takich zamknięć definitywnych, takich „ostatecznych końców” historia ludzkości nie znała i mam nadzieję, nie zazna.


II. Dwie ewolucje

Wstęp

 

Wyniknięcie zamierzchłych technologii było procesem, który trudno nam zrozumieć. Ich użytkowy charakter i teleologiczna struktura nie ulegają wątpliwości, a jednak nie miały indywidualnych swych twórców, wynalazców. Dociekanie źródeł pratechnologii jest zajęciem niebezpiecznym. Skuteczne technologie miewały za „podstawę teoretyczną” mit, przesąd: wtedy albo zastosowanie ich poprzedzał rytuał magiczny (lecznicze zioła miały np. zawdzięczać swą własność formule, wypowiadanej przy ich zbieraniu bądź aplikowaniu) lub też same stawały się rytuałem, w którym pierwiastek pragmatyczny splata się nierozerwalnie z mistycznym (rytuał budowy łodzi, w którym receptę produkcyjną realizuje się liturgicznie). Co się tyczy uświadomienia celu końcowego, struktura zamierzenia podjętego przez zbiorowość może dziś zbliżać się do realizacji zamierzenia jednostki; dawniej tak nie było i o zamiarach technicznych społeczności zamierzchłych można mówić tylko przenośnie.

Przejście od paleolitu do neolitu, rewolucja neolityczna, dorównująca atomowej pod względem rangi kulturotwórczej, nie zaszła w ten sposób, że jakiś Einstein epoki kamiennej „wpadł na pomysł” uprawy roli i „przekonał” współczesnych do tej nowej techniki. Był to proces nadzwyczaj powolny, przekraczający długość życia wielu pokoleń, pełzające przechodzenie od użytkowania, jako żywności, pewnych napotykanych roślin, poprzez coraz bardziej zamierające, osiedlaniu się ustępujące koczownictwo. Zmiany zachodzące w ciągu życia pojedynczych pokoleń równały się praktycznie zeru. Inaczej mówiąc, każde pokolenie zastawało technologię z pozoru niezmienną i „naturalną”, jak wschody i zachody słońca. Ten typ wynikania praktyki technologicznej nie zaginął całkowicie, ponieważ kulturotwórczy wpływ każdej wielkiej technologii sięga znacznie dalej aniżeli granice życia pokoleń i dlatego zarówno pogrążone w przyszłości konsekwencje tych wpływów natury ustrojowej, obyczajowej, etycznej, jak i sam kierunek, w którym ludzkość popychają, nie tylko nie są przedmiotem niczyjego świadomego zamierzenia, lecz skutecznie uświadomieniu obecności i określeniu istoty takiego typu wpływów urągają. Straszliwym tym (co się stylu, a nie treści tyczy) zdaniem otwieramy ustęp, poświęcony metateorii gradientów ewolucji technologicznej człowieka. „Meta” — ponieważ na razie jeszcze nie o samo wytyczenie jej kierunków, ani określenie istoty skutków powodowanych nam idzie, lecz o fenomen ogólniejszy, bardziej nadrzędny. Kto powoduje kim? Technologia nami, czy też my — nią? Czy to ona prowadzi nas, dokąd chce, choćby do zguby, czy też możemy zmusić ją do ugięcia się przed naszym dążeniem? Ale co, jeśli nie myśl technologiczna określa owo dążenie? Czy zawsze jest tak samo, czy też sam stosunek „ludzkość — technologia” jest zmienny historycznie? Jeśli tak, dokąd zmierza ta wielkość niewiadoma? Kto zdobędzie przewagę, przestrzeń strategiczną dla cywilizacyjnego manewru, ludzkość dowolnie wybierająca z arsenału środków technologicznych do jej dyspozycji, czy też technologia, która automatyzacją zwieńczy proces obezludniania swych obszarów? Czy istnieją technologie do pomyślenia, lecz —teraz i zawsze nierealizowałne? Co by o takiej niemożliwości przesądzało —struktura świata, czy nasze ograniczenia? Czy istnieje inny możliwy, poza technologicznym, kierunek rozwoju cywilizacji? Czy nasz jest w Kosmosie typowy, czy stanowi normę — czy aberrację?

Spróbujemy poszukać odpowiedzi na te pytania — chociaż poszukiwanie to nie zawsze da rezultat jednoznaczny. Za punkt wyjścia posłuży nam poglądowa tabela klasyfikacji efektorów, to jest układów zdolnych do działania, którą Pierre de Latil zamieszcza w swojej książce Sztuczne myślenie*. Rozróżnia on trzy główne klasy efektorów. Do pierwszej, efektorów zdeterminowanych, należą narzędzia proste (jak młotek), złożone (maszyny do liczenia, maszyny klasyczne) i sprzężone (ale nie zwrotnie) z otoczeniem — np. automatyczny detektor pożarów. Druga klasa, efektorów zorganizowanych, obejmuje układy o sprzężeniu zwrotnym: automaty z wbudowanym determinizmem działania (regulatory samoczynne, np. maszyny parowej), automaty ze zmiennym celem działania (programowane z zewnątrz, np. mózgi elektryczne) i automaty samoprogramujące się (układy zdobię do samoorganizacji). Do tych ostatnich należą zwierzęta i człowiek. O jeszcze jeden stopień swobody bogatsze są układy, które zdolne są, dla osiągnięcia celu, same siebie zmieniać (de Latil nazywa to swobodą „kto”, w tym sensie, że podczas kiedy człowiekowi organizacja i materiał jego ciała „jest dany”, układy tego wyższego typu mogą — nie posiadając swobody już tylko w zakresie materiału, budulca — przekształcać radykalnie własną organizację systemową: przykładem może być żyjący gatunek w stanie ewolucji biologicznej). Hipotetyczny efektor latilowski jeszcze wyższego rzędu posiada także swobodę w zakresie wyboru materiału, z którego „sam siebie buduje”. De Latil proponuje w postaci przykładu takiego efektora o swobodzie najwyższej —mechanizm samotworzenia materii kosmicznej według teorii Hoyle’a. Łatwo dostrzec, że daleko mniej hipotetycznym i łatwiej sprawdzalnym układem tego rodzaju jest ewolucja technologiczna. Wykazuje ona wszystkie cechy układu o sprzężeniu zwrotnym, programowanego „od wewnątrz”, tj. samoorganizującego się, opatrzonego nadto zarówno swobodą w zakresie całkowitego przekształcania się (jak żywy gatunek ewoluujący), jak i swobodą wyboru materiału budowlanego (gdyż technologii stoi do dyspozycji to wszystko, co zawiera Wszechświat).

Proponowaną przez de Latila systematykę układów o zwiększającej się ilości stopni swobody działania uzwięźliłem, usuwając z niej pewne szczegóły podziału wysoce dyskusyjne. Zanim przejdziemy do dalszych rozważań, nie od rzeczy byłoby może dodać, że systematyka ta nie jest, w przedstawionej formie, pełna. Można wyobrazić sobie układy obdarzone dodatkowym jeszcze stopniem swobody: albowiem wybór spośród materiałów zawartych we Wszechświecie jest siłą rzeczy ograniczony do „katalogu części”, jakim Wszechświat dysponuje. Do pomyślenia jest atoli taki układ, który ni( zadowalając się wyborem spośród tego, co jest dane, stwarza materiały „spoza katalogu”, we Wszechświecie nie istniejące. Teozof skłonny byłby może za taki „układ samoorganizujący się o maksymalnej swobodzie” uznać Boga; hipoteza ta nie jest nam jednak niezbędna, ponieważ wolno sądzić w oparciu nawet o skromną wiedzę dnia dzisiejszego, że stwarzanie „część pozakatalogowych” (np. pewnych podatomowych cząstek, których Wszechświat „normalnie” nie zawiera) jest możliwe. Dlaczego? Ponieważ Wszechświat nie realizuje wszystkich możliwych struktur materialnych, i jak wiadomo, nie wytwarza np. w gwiazdach, ani gdzie indziej, maszyn do pisania wszelako „potencja” takich maszyn w nim tkwi — i nie inaczej jest, wolno się domyślać, ze zjawiskami obejmującymi nierealizowałne przez Wszechświa (przynajmniej w obecnej fazie jego istnienia) stany materii i energii w unoszących je przestrzeni i czasie.

 


Podobieństwa

 

O prapoczątkach ewolucji nic pewnego nam nie wiadomo. Dokładnie natomiast znamy dynamikę powstawania nowego gatunku, od jego narodzin poprzez kulminację świetności, po zmierzch. Dróg ewolucji było niemal tak wiele, co rodzajów, a wszystkim wspólne są liczne charakterystyczne cechy. Nowy gatunek przychodzi na świat niepostrzeżenie. Jego wygląd zewnętrzny jest wzięły od już istniejących i to zapożyczenie zdaje się świadczyć o bezwładzie inwencji Konstruktora. Mało co wskazuje początkowo, że ten przewrót organizacji wewnętrznej, któremu gatunek będzie zawdzięczał swój późniejszy rozkwit, już się w zasadzie dokonał. Pierwsze egzemplarze są zwykle drobne, posiadają też szereg cech prymitywnych, jakby ich narodzinom patronowały pośpiech i niepewność. Przez jakiś czas wegetują na pół skrycie, z trudem tylko wytrzymując konkurencję z gatunkami istniejącymi już ot dawna i optymalnie przystosowanymi do stawianych przez świat zadań. Aż wreszcie, za sprawą zmiany równowagi ogólnej, wywołanej nikłymi na pozór przesunięciami w obrębie otoczenia (a otoczeniem jest dla gatunku nie tylko świat geologiczny, ale i wszystkie inne wegetujące w nim gatunki) ekspansja nowego rodzaju rusza z miejsca. Wkraczając w obszary już zajęte, dobitnie l ukazuje swą przewagę nad konkurentami walki o byt. Gdy zaś wchodzi l w przestrzeń pustą, nie opanowaną przez nikogo, wybucha promieniście rozchodzącą się radiacją ewolucyjną, dając początek całemu wachlarzowi odmian naraz, u których zanikaniu ostatków prymitywizmu towarzyszy bogactwo nowych rozwiązań ustrojowych, coraz śmielej podporządkowujących sobie kształt zewnętrzny i nowe funkcje. Tą drogą zmierza gatunek ku szczytom rozwoju, staje się tym, od którego cała epoka weźmie swoje miano. Okres panowania na lądzie, w morzu, czy w powietrzu trwa długo. Nareszcie znów przychodzi do zachwiania równowagi homeostatycznej. Nie jest ono jeszcze równoznaczne z przegraną. Dynamika ewolucyjna gatunku nabiera nowych cech, dotychczas nie obserwowanych. W jego trzonie głównym egzemplarze olbrzymieją, jakby w gigantyzmie szukały ratunku przed zagrożeniem. Zarazem ponawiają się radiacje ewolucyjne, tym razem często tknięte znamieniem hiperspecjalizacji.

Boczne odrośle usiłują wniknąć w środowiska, w których konkurencja jest względnie słabsza. Ten ostatni manewr nieraz wieńczy powodzenie i wtedy, gdy wszelki ślad już zaginie po olbrzymach, których produkcją rdzeń gatunku usiłował obronić się przed zagładą, kiedy zawiodą też podejmowane równocześnie próby przeciwstawne (bo niektóre pędy ewolucyjne w tym samym czasie dążą do pospiesznego skarlenia) — potomkowie tamtej, bocznej odrośli, szczęśliwie znalazłszy sprzyjające warunki w głębi peryferycznego obszaru konkurencji, trwają w nim uparcie prawie bez zmian, jako ostatnie świadectwo zamierzchłej bujności i potęgi gatunku.

Proszę wybaczyć ten styl z lekka napuszony, tę nie podpartą przykładami retorykę, ale ogólnikowość wzięła się stąd, że mówiłem o dwóch ewolucjach naraz: o biologicznej i technologicznej.

W samej rzeczy, nadrzędne prawidłowości ich obu obfitują w analogie zastanawiające. Nie tylko pierwsze płazy podobne były do ryb, a ssaki — do małych jaszczurów. Także pierwszy samolot, pierwsze auto czy radio zawdzięczały swój wygląd zewnętrzny kopiowaniu form, które je poprzedziły. Pierwsze ptaki były upierzonymi jaszczurkami latającymi; pierwsze auto żywo przypominało bryczkę ze zgilotynowanym dyszlem, samolot „ściągnięty” był z latawca (czy wręcz z ptaka…), radio — z wcześniej powstałego telefonu. Także rozmiary prototypów bywały z reguły niewielkie, a budowa ich raziła prymitywizmem. Drobny był pierwszy ptak, praszczur konia czy słonia, pierwsze lokomotywy parowe nie przekraczały rozmiarów zwykłego wozu, a pierwsza lokomotywa elektryczna była nawet jeszcze mniejsza. Nowa zasada konstrukcji biologicznej czy technicznej godna bywa zrazu z politowania raczej aniżeli entuzjazmu. Prawehikuły mechaniczne poruszały się wolniej od konnych, samolot zaledwie odrywał się od ziemi, a słuchanie audycji radiowych nie stanowiło przyjemności nawet w zestawieniu z blaszanym głosem patefonu. Podobnie pierwsze zwierzęta lądowe nie były już dobrymi pływakami, a nie stały się jeszcze wzorami rączych piechurowi Upierzona jaszczurka — archaeopteryx — nie tyle latała, co polatywała. Dopiero w miarę doskonalenia dochodziło do wspomnianych „radiacji”. Jak ptaki zdobyły niebo, a trawożerne ssaki — step, tak pojazd o silniku spalinowym zawładnął obszarem dróg, dając początek coraz lepiej wyspecjalizowanym odmianom. Auto nie tylko wyparło w „walce o byt” dyliżans, ale „zrodziło” autobus, ciężarówkę, spychacz, motopompę, czołg, pojazd terenowy, cysternę i dziesiątki innych. Samolot, opanowując „niszę ekologiczną powietrza, rozwijał się bodaj jeszcze prężniej, zmieniając kilkakrotnie ustalone już kształty i formy napędu (silnik tłokowy zastępuje turbotłokowy, turbina, wreszcie odrzutowy, płatowiec znajduje na mniejszych dystansach groźnego przeciwnika w śmigłowcu, itp.). Warto też zauważyć, że jaj strategia drapieżnika wpływa na strategię jego ofiary, tak samolot „klasyczny” broni się przed inwazją śmigłowca: przez wytworzenie prototypu płatowców, które, dzięki zmianie kierunku odrzutu, mogą startować i lądować pionowo. Jest to walka o maksymalny uniwersalizm funkcji, doskonal znana każdemu ewolucjoniście.

Oba nazwane środki transportu jeszcze nie dotarły do szczytowej faz; rozwoju, nie można więc mówić o ich formach późnych. Inaczej stało się z balonem sterowanym, który w obliczu zagrożenia przez maszyny cięższe od powietrza przejawił elefantiazę, tak typową dla przedzgonnego rozkwitu obumierających gałęzi ewolucyjnych. Ostatnie zeppeliny lat trzydziestych naszego stulecia można śmiało zestawiać z atlantozaurami i brontozaurami kredowymi. Ogromnych rozmiarów dosięgły także ostatnie egzemplarze towarowych parowozów, zanim wyparła je trakcja dieslowska i elektryczna. W poszukiwaniu przejawów ewolucji schodzącej w dół, wtórnymi radiacjami usiłującej wydostać się z zagrożenia, zwrócić się możemy do radia i filmu Konkurencja telewizji wywołała gwałtowną „radiację zmienności” radioodbiorników, pojawienie się ich w nowych „niszach ekologicznych”, i tak, powstały aparaty zminiaturyzowane, kieszonkowe, oraz równocześnie innej tknięte hiperspecjalizacją, jak „high fidelity” z dźwiękiem stereofonicznym, z wbudowaną aparaturą do zapisu wysokiej jakości itp. Samo zaś kino, walcząc z telewizją, powiększyło znacznie swój ekran, a nawet wykazuje] tendencję do „otoczenia” nim widza (videorama, circarama). Dodajmy, że można sobie wyobrazić dalszy rozwój pojazdu mechanicznego, który uczynią przestarzałym napęd kołowy. Gdy auto współczesne wyparte zostanie ostatecznie przez jakiś „powietrzny poduszkowiec”, jest wcale prawdopodobne, że ostatnim wegetującym jeszcze w „bocznej linii” potomkiem auta „klasycznego” będzie, dajmy na to, napędzana motorkiem spalinowym mała kosiarka do przystrzygania gazonów i konstrukcja jej będzie odległym odzwierciedleniem epoki automobilizmu, podobnie jak pewne okazy jaszczurów z archipelagów Oceanu Indyjskiego są ostatnimi żyjącymi potomkami wielkich gadów mezozoicznych.

Morfologiczne analogie dynamiki bio– i technoewolucji, które można na wykresie przedstawić linią krzywą, pnącą się powoli w górę, aby ze wzgórza kulminacji zejść na powrót w dół, ku zagładzie, podobieństwa takie nie wyczerpują wszystkich zbieżności między tymi dwiema wielkimi dziedzinami. Odnaleźć można zbieżności inne, jeszcze bardziej zastanawiające. Tak na przykład istnieje szereg wielce osobliwych cech organizmów żywych, których powstania i przetrwania nie da się wytłumaczyć ich wartością przystosowawczą. Można tu wymienić, oprócz doskonale znanego koguciego grzebienia, wspaniałe upierzenie samcze niektórych ptaków, np. pawia, bażanta, a nawet pewne podobne do żagli wyrostki kręgosłupowe gadów kopalnych*. Analogicznie, większość wytworów określonej technologii posiada cechy z pozoru bezpotrzebne, afunkcjonalne, nie dające się uzasadnić ani warunkami ich pracy, ani celem działania. Zachodzi tu nader ciekawe i w pewnym sensie zabawne podobieństwo inwazji, w głąb konstruktorstwa biologicznego oraz technologicznego — w pierwszym przypadku, kryteriów doboru płciowego, w drugim zaś — mody. Jeśli ograniczymy się dla wyrazistości do rozpatrzenia sprawy na przykładzie współczesnego samochodu, ujrzymy, że główne cechy auta dyktuje projektantowi bieżący stan technologii, więc, dajmy na to, przy zachowaniu napędu na koła tylne z silnikiem umieszczonym z przodu, konstruktor musi umieścić tunel wału kardanowego wewnątrz pomieszczenia pasażerów. Jednakże pomiędzy tym dyktatem nienaruszalnego schematu „narządowej” organizacji pojazdu a wymaganiami i gustami odbiorcy rozpościera się przestrzeń swobodna „luzu inwencyjnego”, bo można wszakże ofiarować owemu odbiorcy rozmaite kształty i barwy auta, nachylenie i rozmiary szyb, dodatkowe ozdoby, chromy itp. Odpowiednikiem zmienności produktu, wywołanej naciskiem mody, jest w bioewolucji niezwykła różnokształtność drugorzędnych cech płciowych. Cechy owe stanowiły pierwotnie wyniki zmian przypadkowych — mutacji — utrwaliły się zaś w następnych pokoleniach, ponieważ ich nosiciele podlegali uprzywilejowaniu jako partnerzy seksualni. Tak zatem odpowiednikiem samochodowych „ogonów”, ozdób chromowych, fantastycznie modelowanych wlotów powietrza chłodzącego, świateł przednich i tylnych, są godowe ubarwienia, pióropusze, osobliwe narośle czy — last but not least — określony rozkład tkanki tłuszczowej wraz z takimi rysami twarzy, które wywołują aprobatę seksualną.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 44; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!