Statystyka cywilizacji kosmicznych 21 страница



Znak zakłada istnienie informacji (jest cząstką jej kodu), a informacja istnieje tylko wówczas, gdy ma adresata. Wiadomo, kto jest adresatem Hamleta, jak również, że mgławica nie ma żadnego adresata — ale kto jest adresatem chromosomowej informacji jaszczurczego jaja? Dojrzały organizm nie; to znaczy, jest on tylko pewnym „dalszym stadium” informacyjnego przekazu. Ów organizm z kolei także ma adresata; gdzie? Na Księżycu ani na Saharze jaszczury żyć nie mogą; tylko w rzece o błotnistych brzegach, której wody dostarczają im pokarmu, gdzie znalazłszy partnerów, mogą się rozmnażać. A więc adresatem genetycznej informacji jaszczura jest właśnie ta okolica, wraz z całą populacją jego gatunku i z innymi organizmami, które już to on będzie pożerał, już to one jego; jednym słowem, odbiorcą informacji genetycznej jest środowisko biogeocenotyczne osobnika. Będzie on w nim płodził inne jaszczury i w ten sposób zostanie podtrzymane krążenie informacji genetycznej, część procesu ewolucyjnego. Analogicznie, „środowiskiem” umożliwiającym istnienie Hamleta jest mózg ludzki.

Jeżeli jednak tak jest, to właściwie dlaczego nie wolno powiedzieć, że adresatem informacji zawartej w mgławicy jest Galaktyka? A jeżeli nie Galaktyka, to może planety, które gwiazda, powstała z mgławicy, kiedyś spłodzi. Na tych planetach wyniknie życie, osiągnie stadium rozumu —może ten rozum jest „adresatem” mgławicowej informacji?

Jak wiadomo z termodynamiki, ilość informacji (czyli entropii) w zamkniętym układzie nie może wzrosnąć. Ponieważ sami powstaliśmy z gwiazdowych szczątków, Kosmos zaś stanowi system zamknięty, bo „poza”‘ nim nie ma nic, z tego niedwuznacznie wynika, że i Hamlet, i wszystko, co w ogóle człowiek stworzył, wymyślił czy nakłamał, istniało już jako informacja w owej pierwotnej mgławicy, z której powstały galaktyki, gwiazdowe układy, planety, my, oraz ta książka. Czym doprowadziliśmy szczęśliwie ‘całą rzecz do absurdu.

Otóż nie istnieje „informacja w ogóle”. Nie dość też jej adresata. Informacja istnieje tylko ze względu na pewien zbiór, w obrębie którego dokonuje się wyboru. Wynikiem tego wyboru (selekcji naturalnej) może być gatunek jaszczurów albo (selekcja zachodząca w mózgu Szekspira) gatunek dramatów.

Jeżeli policja pragnie aresztować złoczyńcę, o którym wie tylko, że nazywa się Smith i mieszka w pewnej miejscowości, ilość informacji, uzyskana dzięki znajomości nazwiska, zależeć będzie od tego, wielu Smithów jest rezydentami miasteczka. Jeżeli jest tylko jeden Smith, nie ma w ogóle wyboru i informacja równa się jedności. Jeżeli wszyscy mieszkańcy miasteczka noszą to nazwisko, w wiadomości, że złoczyńcą jest Smith mieści się dla danego zbioru zero informacji. Nawiasem mówiąc, niektórzy sądzą, że istnieje informacja ujemna: w naszym wypadku informację ujemną stanowi złożony na policji donos, że złoczyńca nazywa się Brown*.

A zatem miary informacji są względne i zależą od przyjętego wstępnie zbioru możliwych ewentualności (stanów). Pewne zjawisko może być symbolem, tj. nośnikiem informacji, ze względu na przyjęty zbiór stanów potencjalnych tego zjawiska, i może nim nie być, jeśli ten zbiór, ten układ odniesienia, zmienimy. Przy tym jest bardzo rzadko tak, aby Natura ustalała jednoznacznie zbiór możliwych stanów. Człowiek, w większej lub mniejszej mierze zdając sobie z tego sprawę, wybiera zbiór odniesienia, ze względu na cel, jaki sobie postawił, i dlatego uzyskana informacja nie jest odwzorowaniem rzeczywistego stanu rzeczy (świata), ale jest funkcją tego stanu, której wartości zależą zarówno od Natury (tj., jej badanej części), jak i od zbioru odniesienia, którego autorem jest człowiek[vii].


Wątpliwości i antynomie

1.

 

Śmiały „program — maksimum”, naszkicowany już przez twórców cybernetyki, podlegał niejednokrotnie w ostatnich latach krytykom nieraz bardzo surowym, uznającym go za utopię czy wręcz za mit, jak o tym świadczy choćby podtytuł książki Mortimera Taube The Myth of Thinking Machines*.

„Zauważmy — pisze Taube — że gigantyczny sztuczny mózg, maszyny——tłumacze, maszyny uczące się, grające w szachy, rozumiejące, itp., których pełno w naszej literaturze, «istnienie» swe zawdzięczają ludziom, którzy lekceważą tryb warunkowy. W grę tę należy bawić się tak: Najpierw oświadcza się, że jeśli nie zważać na nieistotne szczegóły inżynieryjne, program dla maszyny można utożsamić z samą maszyną. Następnie schemat blokowy nie istniejącego programu utożsamia się z samym programem. I, w końcu, oświadczenie, że można ułożyć blokowy schemat nie istniejącego programu dla nie istniejącej maszyny, oznacza już istnienie owej maszyny.

W taki dokładnie sposób zostały «stworzone» maszyny warunkowego prawdopodobieństwa Uttley’a, «perceptron» Rosenblatta, analizator problemów ogólnych Simona, Shawa i Newella i wiele innych nie istniejących maszyn, na które w literaturze powołują się, jak gdyby one istniały”.

A nieco dalej, w kwestii stosunku „człowiek–maszyna”: „…oto klasyczne błędne koło: 1) proponuje się konstrukcję maszyny, przeznaczonej do modelowania mózgu, który nie jest opisany, 2) dokładne opisanie charakterystyki maszyny uznaje się za analogiczne z charakterystyką mózgu, 3) po czym robi się «odkrycie», że maszyna zachowuje się podobnie jak mózg; błędność (2) polega na «odkryciu» tego, co było postulowane”.

W tej mierze, w jakiej sam postęp konstruktorski obalił niektóre wywody Taubego, polemika z jego książką, wydaną w 1961 roku, jest już zbędna. Nie tylko istnieje perceptron, ale działają też realnie programy maszynowej gry w szachy, co prawda tylko na poziomie średniego gracza, nie wiadomo jednak właściwie, dlaczego z uznaniem, że grające w szachy maszyny istnieją, trzeba czekać chwili, kiedy ostatni jeszcze nie pokonany mistrz światowy dostanie mata od elektronowej maszyny, skoro olbrzymia większość ludzi nie potrafi grać nawet na wspomnianym średnim poziomie (a choć to nie jest argumentem, należy do nich niestety i piszący te słowa).

W swej polemicznej, miejscami aż nihilistycznej książce wypowiedział jednak Taube w sposób reprezentatywny dla pewnego kręgu badaczy obiekcje nadal godne uwagi. Podniósł on klasyczny wręcz dylemat „czy maszyna może myśleć” raz jeszcze, rozpatrując go w rozbiciu na dwa człony — czynności obciążonych semantycznie oraz intuicyjnych. Wydaje się, że postępowanie formalne posiada rzeczywiście ograniczenia, którymi obarczają je konsekwencje dowodu Godła o niezupełności systemów dedukcyjnych i że metodami czysto algorytmicznymi niepodobna prawdziwie skutecznie tłumaczyć z jednego języka naturalnego na drugi, ponieważ stosunek wzajemnie jednoznacznej odwzorowalności pomiędzy oboma nie zachodzi. Sprawą tą zajmiemy się nieco później. Nim przejdziemy do rozważenia dosyć niejasnego pojęcia intuicji, dodajmy jeszcze, że Taube ma słuszność i wtedy, kiedy wskazuje, jak często mogą być rezultaty działania maszyny i człowieka tożsame w rezultatach, a różniące się od siebie procesami, które do owych rezultatów doprowadziły. Tym samym nasuwa się ostrzegawczy wniosek, że nie wolno lekkomyślnie ekstrapolować w sferę operacji psychicznych człowieka mnóstwa obserwacji, jakich dokonuje się, badając urządzenia zaprogramowane do rozwiązywania określonych zadań. Komparatystyka owa ma zresztą dalsze swoje odcienie — ponieważ jest prawdopodobne, że bardzo rozmaite czynności mózgowe prowadzą, u różnych ludzi, do tożsamych rezultatów. I wreszcie nawet ten sam człowiek, przed którym stawia się kilkakrotnie zadania, należące do tej samej klasy pod względem algorytmicznym (chodzi więc o taką klasę zadań, dla której algorytm rozwiązywania jest znany), pokonuje je nieraz rozmaitym sposobem; owa niejednolitość ludzkiego zachowania się utrudnia, niewątpliwie, życie tym wszystkim, którzy zajmują się modelowaniem mózgowych procesów.

Co się intuicji tyczy jednak, kwestia jej zautomatyzowania, więc naśladowania pozamózgowego, nie wydaje się aż tak beznadziejna, jak sądzi Taube. Przeprowadzano interesujące badania, mające na celu zestawienie heurystyki człowieka z heurystyką maszyny — na przykładzie gry w szachy, jako że szachy nie są „obciążone semantycznie” i rozwiązywanie problemów rozgrywki zachodzi — w pewnej niezawisłości co najmniej — od kwestii wszelakich „znaczeń”, które całą dziedzinę operacji psychicznych tak utrudniająco zaciemniają. Czym właściwie — winniśmy zrazu ustalić — jest heurystyką? Badacz radziecki Tichomirow, który robił wyżej nazwane doświadczenia (por. „Woprosy Fiłosofii” 1966, nr 4) rozumie przez nią pewne ogólnikowe prawidła, którymi posługuje się podmiot, dążąc do rozwiązania postawionego mu zadania, kiedy systematyczne przebadanie wszystkich potencjalnych alternatyw nie jest możliwe (jak właśnie w partii szachów, gdzie ilość możliwych chodów sięga rzędu l099). Próbowano dawniej analizować ową heurystykę gracza, żądając, aby przez cały czas rozgrywki głośno myślą’ Okazało się jednak, że większość operacji „śledzących” (poszukujących manewru optymalnego) zachodzi na podjęzykowym poziomie, z czego grający nie zdaje sobie zresztą sprawy. Tichomirow rejestrował zatem ruchy oczu szachisty; okazało się, że — odzwierciedlana przez owe ruchy choćby częściowo — poszukiwawcza heurystyką gracza posiada dosyć skomplikowaną strukturę. Szerokość strefy orientacyjnej, a więc wycinka szachownicy z rozstawionymi figurami, którą szachista postrzega najaktywniej, sygnalizując poruszeniami gałek ocznych pewne bardzo szybko rozbudowywane, niejako „próbne” serie pociągnięć (więc są to elementy rozgrywki „interioryzowane”, wewnętrzne modele kolejno rozpatrywanych operacji sekwencyjnych), zmienia się dynamicznie. Gdy ruchy przeciwnika odpowiadają wewnętrznemu oczekiwaniu, więc predykcjom gracza, strefa ta zwęża się do minimum, i na odwrót, każdy ruch, stanowiący zaskoczenie, nieprzewidziany, powoduje znaczne rozszerzenie strefy orientacyjnych poszukiwań i daleko rozleglejsze przebadanie alternatyw powstałej sytuacji. Szczególnie zaś ciekawe jest to, że pewnego rodzaju „inspiracje”, więc „z nagła przychodzące” taktyczne pomysły, niejaki analog „twórczego natchnienia”, które anegdota klasyczna kwituje okrzykiem „heureka!” — poprzedzane są seriami bardzo szybkich ruchów oczu, w czasie, w którym szachiście nic nie wiadomo o tym, jakoby mu się jakiś pomysł miał „narodzić w głowie”. Stąd wniosek, że niejaka nagłość oraz „przybywanie znikąd” pomysłów całkowicie nowych, witanych subiektywnie poczuciem „rewelacji”, „olśnienia”, jest pozorem czy ułudą, wynikającą z ograniczonej samowiedzy introspekcyjnej, w rzeczywistości bowiem każdy taki pomysł poprzedza przyspieszone do maksimum zbieranie informacji (w tym wypadku — z deski szachowej), zaś „nagłość” objawienia się pomysłu to rezultat przedostania się w obręb świadomości informacji, już podprogowo zorganizowanej i opracowanej przynajmniej szkicowo, przejścia jej z poziomów integracji niższych na ów najwyższy, gdzie zostaje sformułowany ostatecznie plan najskuteczniejszego działania.

Oczywiście nadal nic nie wiemy o tym, co dzieje się na tych niższych poziomach mózgowej dynamiki; w każdym razie potwierdzają owe doświadczenia hipotezy o wielopiętrowości informacyjnych opracowań sygnałów dosyłowych, jakie odbiera mózg. Jeśli w ogóle można mówić o algorytmach w odniesieniu do jego pracy, współdziała ich w rozwiązywaniu zadań wiele naraz, wzajemnie częściowo sprzężonych, a częściowo niezawisłych. Mózg stanowi jak gdyby cały system względnie niezawiśle pracujących podzespołów, przy czym to, co zwiemy „świadomością”, może, już obrazowo mówiąc, „ciągnąć” w jedną stronę, podczas kiedy zarazem człowiek w bardzo niejasny sposób zdaje sobie sprawę z tego, że „coś” go od drogi, już świadomie wybranej, odciąga — aczkolwiek w świadomości żadnej jeszcze konkretnej alternatywy działania nie ma. W metaforycznym trochę sensie można by powiedzieć, że sfery pozaświadome, nie mogąc jeszcze świadomości dostarczyć gotowych rezultatów informacyjnego opracowania, powiadamiają ją „jakoś” — „kanałami” napięcia emocjonalnego? — o tym, że szykuje się „niespodzianka”. Lecz trzeba co rychlej porzucić taki sposób mówienia, który konstruktora, pragnącego modelować zjawiska heurezy intuicyjnej, może najwyżej do pasji doprowadzić, ponieważ z najbardziej rozbudowanym językiem „sprawozdawczo–mentalnym” introspekcji nic wszak nie zdoła począć w swej pracowni.

Maszyna do gry w szachy (tj. odpowiednio zaprogramowana) praktykuje heurezę, do jakiej wdraża ją program (zdolny notabene do uczenia się). Bez przesady można orzec, że bardzo wiele zależy od talentu programisty (albowiem programowanie jest na pewno talentem). Maszyna potrafi w jednostce czasu rozpatrzyć niezrównanie więcej operacji niż człowiek (działa mniej więcej milion razy szybciej od niego), a jednak człowiek bije ją, ponieważ zdolny jest do swoistej integracji dynamicznej: każdorazowe rozstawy figur ujmuje, jeśli jest sprawnym szachistą, jako pewne systemy spójne, jako całości, opatrzone wyraźnymi, a rozbieżnymi, „rozdrzewiającymi się” tendencjami rozwojowymi. Maszyna posługuje się taktyką, może więc pewnymi pociągnięciami przygotowywać następne, może iść na gambit itp., ale musi każdorazowo „skwantować” sytuację szachownicy, oczywiście nie na wiele ciągów naprzód stawiając predykcje, gdyż to i dla niej fizycznie nie jest możliwe. Heurystyka szachowa człowieka umożliwia mu wszakże dokonywanie skrótów, do jakich maszyna nie jest zdobią. Szachownica, zyskując Pewien emocjonalno—formalny walor, postrzegana jest jako zindywidualizowana całość. Tylko taki poziom integracji, czyniący szachownice z nieznacznie nawet różniącymi się od siebie rozstawieniami figur — najzupełniej odmiennymi, sprawia, że mistrz może rozgrywać kilkadziesiąt partii jednocześnie.

Na stwierdzeniu tak fenomenalnej — z „maszynowego” zwłaszcza punktu widzenia — sprawności — musi się na razie wiedza nasza zatrzymać. Heurystyka ludzka jest — w każdym razie — pochodną „heurystyki” wszystkich istot żywych, ponieważ od samego swego powstania działać musiały zawsze w oparciu o informację niezupełną i niedokładną, co wymagało ustalania niezmienników aproksymatywnego, czyli zadowalania się ustaleniami nieostrymi. Ideałem modelarstwa byłoby więc — na wstępnym przynajmniej etapie — nie takie urządzenie, które działa w oparciu o posiadane przesłanki czysto logiczne: albo ustalając prawdę, albo fałsz w stu procentach, lecz takie, które działa „mniej więcej”, „jako tako”, „w przybliżeniu”. Skoro bowiem ewolucja — na całościowym poziomie organizmów — wyprodukowała najpierw takie właśnie „urządzenia” — musiało to być jednak prostsze od stworzenia układów, explicite się logiką posługujących. Jakoż każdy, nawet małe dziecko, posługuje się logiką (w nieuświadamianych regułach języka zawartą) „niechcący”, nauka zaś logiki formalna wymaga nie byle jakiego wysiłku umysłowego. To przy tym, że poszczególny neuron można rozpatrywać jako miniaturowy element logiczny, stanu rzeczy nie zmienia. Tu należy też dodać, że chociaż ilość owych elementów jest z grubsza biorąc, we wszystkich mózgach taka sama, zachodzą przecież pomiędzy nimi bardzo poważne różnice, które sprawiają, że jeden człowiek jest świetnym rachmistrzem, lecz słabym matematykiem, drugi — matematykiem doskonałym, lecz trudności mającym z obliczeniami arytmetycznymi, trzeci — kompozytorem, zdolnym pojąć ledwie zasady matematyki elementarne, czwarty na koniec — osobą zarówno talentów twórczych, jęk i reprodukcyjnych pozbawioną. Mało wiedząc o tym, co wszystkim mózgom jest w ich funkcjonowaniu wspólne, o przyczynach materialnych takiego aż zróżnicowania nie wiemy w ogóle nic. Co, z kolei, problem nasz pomnaża o dalsze trudności. W każdym razie cybernetyk wita z radością pojawienie się aparatów, które są przynajmniej elementarnie sprawne w pewnego rodzaju operacjach różnicujących, a zatem działają ,,mniej więcej”, chociaż brak jest ogólnej teorii formalnej takiego różnicowania. Mamy na myśli perceptrony.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 68; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!