Statystyka cywilizacji kosmicznych 23 страница



Można spytać, czy nie zmistyfikowałem problemu? Przecież radzimy sobie dzisiaj bez żadnych w ogóle maszyn! Tak, ale żyjemy w społeczeństwie jeszcze, wobec przyszłego, prostym. Między cywilizacją taką jak nasza, względnie prymitywną, a wysoce złożoną, jak przyszła, jest taka różnica mniej więcej, jak pomiędzy maszyną w sensie klasycznym i w sensie organizmu żywego. Maszyny w sensie klasycznym i cywilizacje „proste” wykazują rozmaite rodzaje oscylacji samowzbudnej, niekontrolowalne wahnięcia parametrów, które powodują tu kryzys ekonomiczny, ówdzie głód, gdzie indziej zatrucie thalidomidem. Aby uświadomić sobie, jak funkcjonuje maszyna złożona, trzeba wziąć pod uwagę, że poruszamy się, chodzimy, mówimy, jednym słowem żyjemy dzięki temu, że w każdym ułamku sekundy w bilionach miejsc naszego ciała naraz szeregi krwinek biegną „gęsiego” z drobinami tlenu, że we wszystkich bilionach komórek ciała zachodzą dalsze biliony procesów, utrzymujące w ryzach nieustanne ruchy brownowskie dążących do swego anarchicznego chaosu cieplnego cząstek, i że takich procesów, które muszą być stale utrzymywane w wąziuteńkim przedziale parametrów, są krocie —inaczej natychmiast rozpocząłby się rozpad całej ustrojowej dynamiki. Im układ bardziej jest złożony, tym bardziej totalna musi być regulacja, w tym mniejszym stopniu można parametrom pozwolić na lokalne wahnięcia. Czy mózg nasz panuje regulacyjnie nad ciałem? Bezsprzecznie tak. Czy każdy z nas panuje nad swoim ciałem? Tylko w wąskim przedziale parametrów — reszta jest nam „dana” przez rozważną Naturę. Ale nikt nie może nam dać, tj. za nas podjąć się regulacji bardzo złożonego systemu społecznego. Niebezpieczeństwo, o którym mówił Wiener, w tym, że do sytuacji, w jakich musimy już żądać „intelektronicznych posiłków”, do takich sytuacji rozwój doprowadzi nas stopniowo, bo w chwili, kiedy poczniemy tracić całościowe rozeznanie, a przez to i kontrolę, nie będzie można zatrzymać cywilizacji, jak zegarka — musi ona „iść” dalej.

Ale będzie chyba szła „sama”, jak dotąd? Niekoniecznie. Są to aspekty, aby tak rzec, negatywne — postępu, w sensie homeostatycznym. Ameba jest daleko mniej wrażliwa na chwilową utratę dopływu tlenu od mózgu. Miasto średniowieczne potrzebowało tylko wody i żywności: współczesne, gdy zabraknie mu elektryczności, staje się piekłem, jakim był Manhattan parę lat temu, kiedy stanęły windy w drapaczach i kolejki pod ziemią. Homeostaza ma bowiem dwa oblicza, jest wzrostem niewrażliwości na perturbację zewnętrzną, tj. wywołaną zakłóceniami „naturalnymi”, i zarazem wzrostem wrażliwości na perturbację wewnętrzną, tj. wywołaną zakłóceniami w obrębie samego układu (organizmu). Im większa bowiem sztuczność otoczenia, w tym większym stopniu skazani jesteśmy na technologię, na jej sprawność —i na zawodność, jeśli jest zawodna. Otóż może być zawodna. Antyperturbacyjną odporność jednostki można też rozpatrywać dwojako: jako elementu izolowanego — i jako elementu struktury społecznej. Cała „odporność antyperturbacyjna”, jaką przejawił Robinson Cruzoe, była rezultatem informacyjnego „przedprogramowania go” przez jego cywilizację, nim stał się „izolowanym elementem” na wyspie bezludnej. Podobnie zastrzyk, który otrzymuje noworodek, dający mu pewną odporność na całe życie, wywołuje wzrost jego odporności antyperturbacyjnej czysto osobniczy, jako elementu izolowanego. Natomiast wszędzie tam, gdzie interwencje muszą być powtarzane, społeczne sprzężenia winny funkcjonować bez zarzutu, a więc, jeśli chorego z blokiem serca ratuje od śmierci wszczepiony pod skórę aparat, protezujący bodźce nerwowe, musi on otrzymywać regularnie ładunki energetyczne (bateryjki) dla tego aparatu. Tak więc z jednej strony cywilizacja ratuje człowieka od śmierci, ale z drugiej uzależnia go dodatkowo od swego sprawnego działania. Na Ziemi organizm ludzki, sam reguluje stosunek wapnia w kościach do wapnia we krwi, ale w Kosmosie, gdy w warunkach bezgrawitacyjnych wapń zostaje wypłukiwany z kości do krwi, już nie Natura, ale my musimy ingerować regulacyjnie. W znanych z historii formacjach ustrojowych nieraz przejawiały się gwałtowne zaburzenia homeostazy, wywoływane zarówno zakłóceniami zewnątrzpochodnymi (epidemie, klęski żywiołowe), jak i wewnątrzpochodnymi, których czysto idiografcznym katalogiem są kroniki historyczne. Struktury ustrojowe posiadały rozmaitą odporność na takie zaburzenia i niektóre z nich, wprowadzając cały system poza obszar stabilności, w strefę przejść nieodwracalnych, powodowały, poprzez rewolucje, zmianę struktury na inną. Zawsze jednak ludzie wchodzili w relacje społeczne z ludźmi, rządzili nimi— lub byli przez nich rządzeni, eksploatowani, cokolwiek zatem się stało, było konsekwencją ludzkich działań. Prawda, że obiektywizujących się ponadjednostkowo i ponadgrupowo w określone siły; w zmiennych formach działały podobne sprzężenia materialno–informacyjne, działały też peryferyjne ostoje stabilizacji układowej — z rodziną, jedną z najstarszych, na czele. W miarę rozwoju technologii złożoność procesów do regulowania narasta, tak że niezbędne staje się wreszcie dla ich opanowania — zastosowanie regulatorów, dysponujących większą ilością różnorodności niż mózg ludzki. Jest to w gruncie rzeczy problem metaustrojowy, ponieważ konieczność taką odczuwać zaczynają kraje o odmiennych ustrojach, byle się tylko znajdowały na dostatecznie wysokim szczeblu technoewolucji. Otóż regulatory „nieludzkie”, tj. ludźmi nie będące, według wszelkiego prawdopodobieństwa będą mogły sprostać zadaniom lepiej od ludzi — a więc efekt melioryzujący rozwoju technologicznego i w tej dziedzinie będzie dobitny. Niemniej, całkowicie zmieni się sytuacja w sensie psychologicznym, ponieważ co innego jest wiedzieć, że ze stosunków, w jakie ludzie muszą ze sobą wchodzić, rodzą się statystyczno–dynamiczne prawidłowości, mogące nieraz godzić w interesy jednostek, grup czy całych klas, a co innego wiedzieć, że los nasz wymyka nam się z rąk, w widomy sposób przekazywany „elektronowym opiekunom”. Powstaje bowiem wtedy szczególny stan, którego biologicznym odpowiednikiem byłaby sytuacja człowieka wiedzącego, że wszystkimi procesami życiowymi jego ciała zawiaduje nie on, nie jego mózg, nie wewnętrzne prawidłowości ustrojowe, ale jakiś ośrodek poza nim, który wszystkim komórkom, enzymom, włóknom nerwowym, wszystkim molekułom jego ciała przepisuje najbardziej optymalne zachowanie, a chociaż regulacja taka mogłaby nawet być (powiedzmy) doskonalsza od realizowanej naturalnie przez „somatyczną mądrość ciała”, chociaż w perspektywie niosłaby z sobą siły, zdrowie, długowieczność, przecież każdy zgodzi się chyba z tym, że odczulibyśmy ją jako coś „przeciwnego naturze” w rozumieniu naszej, ludzkiej natury, i chyba to samo da się powiedzieć, wracając z owym obrazem do relacji „społeczeństwo — jego intelektronowe koordynatory”. Im bardziej będzie rosła złożoność wewnętrznej budowy cywilizacji, w tym większym stopniu trzeba będzie (w coraz liczniejszych dziedzinach) zezwolić takim regulatorom na baczną kontrolę i interwencję — dla utrzymania homeostazy — ale subiektywnie będzie się ów proces mógł wydać przejawem „zachłanności” owych maszyn, opanowujących, jedną po drugiej, dziedziny dotąd czysto ludzkiego bytowania. A zatem mamy przed sobą nie „Boga elektronowego” ani takiegoż władcę, lecz tylko układy, które, zrazu powołane jedynie do baczenia na procesy wyodrębnione i wyjątkowej wagi lub komplikacji, z wolna — w toku swoistej ewolucji — obejmują pieczę nad całą nieomal dynamiką społeczną. Nie będą owe układy usiłowały „opanować ludzkości”, w jakimkolwiek antropomorficznym znaczeniu tych słów, gdyż nie będąc osobami, nie przejawią rysów jakiegoś egoizmu, czy też żądzy władzy, które wszak „osobom” tylko można sensownie przypisać. Inna rzecz, że ludzie mogliby personifikować owe maszyny, przypisując im — nieobecne w nich —intencje i doznania, na prawach nowej, ale już wieku intelektrycznego, mitologii. Nie demonizuję wcale owych bezosobowych regulatorów, przedstawiam tylko zadziwiającą sytuację, w której, jak w polifemowej jaskini, dobiera się do nas nikt — ale tym razem dla naszego dobra. Moc decyzji ostatecznych może na zawsze pozostać w ręku człowieka, cóż z tego, kiedy próby korzystania takiej wolności wyjawią, że odmienne — gdyby takimi były — decyzje maszyn były korzystniejsze, bo z większą ustalone wszechstronnością. Po kilku bolesnych lekcjach ludzkość mogłaby się zamienić w grzeczne dziecię, zawsze słuchające dobrych rad —Nikogo. W tej wersji Regulator jest o wiele słabszy niż w wariancie Władcy, bo nigdy niczego nie nakazuje, jedynie doradza — ale czy ta jego słabość staje się naszą siłą?


V. Prolegomena wszechmocy

Przed chaosem

 

Mówiliśmy już o tym, jakie czynniki natury konstrukcyjnej wywołać mogą powstanie „metafizyki homeostatów”. Założyliśmy przy tym bardzo uproszczoną klasyfikację źródeł „postawy metafizycznej”. Mogło to wywołać wrażenie, że problemy tak trudne i tak, w wymiarze historii, trwałe, jak pytania o sens bytu, o skończoność indywidualnego istnienia, o możliwość transcendencji, pragniemy rozstrzygnąć na kilku stronach, odwoławszy się do pewnych cybernetycznych analogii.

Chciałem zastrzec się przed zarzutem takiego „spłyciarstwa”. Nie odwołuję niczego, jedynie rozważania tamte, jak i zuchwalsze jeszcze, które nastąpią, są prymitywne tylko jako pierwsze przybliżenia.

Jeśli jesteśmy koroną kreacji, jeżeli do bytu powołał nas akt nadprzyrodzony, jeśli stanowimy zatem jako istoty rozumne swoistą kulminację tego, co może być, to przyszłość spotęguje zapewne naszą władzę nad materią, ale nie zmieni naszego stosunku do zacytowanych pytań, na które odpowiedź umie dać tylko metafizyka.

Jeśli natomiast uznamy się za bardzo wczesny etap rozwoju, który jako dla gatunku rozpoczął się dla nas przed pół milionem lat, a jako dla cywilizacji — przed kilkudziesięciu wiekami, i przyjmiemy, że rozwój ten może (choć nie musi) trwać jeszcze milionolecia, to nasza ignorancja współczesna nie implikuje bynajmniej ignorancji przyszłej. Nie znaczy to, że znajdziemy odpowiedź na wszystkie tego rodzaju pytania; sądzę raczej, że wyrośniemy z tych pytań, na które nie ma odpowiedzi nie dlatego, że jest przed nami ukryta, ale dlatego, ponieważ są to pytania źle stawiane. Dopóki zaledwie domyślamy się, jakeśmy powstali i co ukształtowało nas tak, że jesteśmy tym, czym jesteśmy, dopóki działania Natury w świecie martwej i ożywionej napawają nas podziwem, są dla nas niedościgłymi wzorami, obszarem rozwiązań, przewyższających perfekcją i złożonością wszystko, co sami umiemy zdziałać, dopóty ilość niewiadomych większa będzie od naszej wiedzy. I dopiero gdy będziemy mogli współzawodniczyć z Naturą pod względem stwórczym, gdy nauczymy się ją naśladować po to, aby wykryć wszystkie jej ograniczenia, jako Konstruktora, wejdziemy w przestrzeń swobody, czyli podwładnego naszym celom manewru strategii kreacyjnej.

Jedynym sposobem na technologię — powiedziałem przedtem — jest inna technologia. Rozszerzmy to twierdzenie. Natura jest w możliwościach swych niewyczerpana (ilość zawartej w niej informacji, powie cybernetyk, równa się nieskończoności). Nie możemy zatem skatalogować Natury choćby tylko dlatego, że nawet jako cywilizacja jesteśmy ograniczeni w czasie. Możemy jednak niejako obrócić nieskończoność Natury przeciwko niej samej, operując zbiorami nieprzeliczalnymi jako Technologowie — w sposób zbliżony do tego, jakim to czynią matematycy w teorii mnogości. Możemy zniweczyć różnice między „sztucznym” i „naturalnym”, co nastąpi wtedy, gdy „sztuczne” stanie się, najpierw, nie do odróżnienia od naturalnego, a potem je prześcignie. W jaki to nastąpi sposób, o tym będziemy mówili. A jak zrozumieć to prześcignięcie? Oznacza ono realizowanie z pomocą Natury tego, co dla niej niemożliwe.

Ach, powie ktoś, więc te wszystkie frazesy zmierzały tylko ku nadaniu wysokiej rangi dziełom ludzkim, różnym tam maszynom, których Natura nie stwarza.

Wszystko zależy od tego, co obejmiemy pojęciem „maszyna”. Może ono, naturalnie, oznaczać to tylko, co nauczyliśmy się budować dotychczas. Ale jeśli przez „maszynę” rozumieć będziemy to, co przejawia regularność, sytuacja się zmieni. W tak szerokim ujęciu nie jest już istotne, czy „maszyna” zrobiona została z materii istniejącej, z tych stu pierwiastków, jakie odkryła fizyka, czy z pęków promieniowania, albo i pól grawitacyjnych. Nie jest też ważne, czy i jak „maszyna” wykorzystuje, albo i „stwarza” energię. Oczywiście, w świecie naturalnym nie można stworzyć energii z niczego. Można by jednak skonstruować system, złożony z rozumnych istot i ich otoczenia, zachowujący się tak, żeby prawa termodynamiki, jakie znamy, w nim nie obowiązywały. Ktoś zareplikuje, że system ten jest „sztuczny” i że chytrze, w sposób dla żyjących w nim istot niedostrzegalny, musimy dostarczać mu energii z zewnątrz. Nic jednak nie wiadomo nam o tym, czy Metagalaktyka nie posiada źródeł energii, tak względem niej zewnętrznych, jak byłyby nimi jej źródła, „podłączone” do owego systemu. Może je ma; może zawdzięcza wieczny dopływ energii — nieskończoności Wszechświata. Czy — gdyby tak było — wynikałoby stąd, że Metagalaktyka jest „sztuczna”? Jak widzimy, wszystko zależy od skali rozpatrywanych zjawisk. Maszyna zatem jest to układ, wykazujący regularność zachowania, jakakolwiek: statyczną, probabilistyczną albo deterministyczną. W takim rozumieniu maszyną jest atom, jabłoń, układ gwiazdowy albo świat nadprzyrodzony — wszystko, co tylko skonstruujemy i co będzie się zachowywało w podany sposób: co będzie posiadało stany wewnętrzne oraz pewne stany zewnętrzne, przy czym zachodzące między zbiorami tych stanów związki będą podlegały pewnym prawidłowościom.

Pytanie o to, gdzie teraz znajduje się świat nadprzyrodzony, równe jest pytaniu o to, gdzie znajdowała się maszyna do szycia, zanim powstał człowiek. Nigdzie — ale można ją było zbudować.

Zapewne, maszynę do szycia łatwiej zbudować niż ów świat. Postaramy się jednak wykazać, że nie ma żadnych zakazów, które by nawet konstrukcję „pozadoczesności” uniemożliwiały.

Istnieją, dodajmy za Ashbym, dwa rodzaje maszyn. Maszyna prosta to układ zachowujący się tak, że jego stan wewnętrzny oraz stan otoczenia określają jednoznacznie stan następny. Gdy zmienne są ciągłe, równoważnym opisem takiej maszyny jest system zwykłych równań różniczkowych z czasem jako zmienną niezależną. Takie opisy w symbolicznym języku matematyki powszechnie stosuje fizyka, np. astronomia. W odniesieniu do takich systemów („maszyn”), jak wahadło, jak spadająca w polu ciążenia bryła czy krążąca planeta, system tych równań daje nam przybliżenie do rzeczywistego toru zjawiska tak dokładne, że wystarczające[viii].

Wobec maszyny złożonej, jak żywy organizm albo mózg, albo społeczeństwo, podobne przedstawienie („modelowanie symboliczne”) zastosować się w praktyce nie daje. Wszystko zależy oczywiście od tego, jak wiele chcemy o systemie wiedzieć. Potrzebę wiedzy wyznacza ścigany cel oraz okoliczności. Jeżeli systemem jest powieszony człowiek i pragniemy określić, tj. przewidzieć jego przyszłe stany jako wahadła, wystarczy uwzględnić dwie zmienne (odchylenie kątowe, prędkość kątową). Jeśli to człowiek żywy i pragniemy przewidzieć jego zachowanie, ilość zmiennych istotnych, które trzeba uwzględnić, staje się olbrzymia, a i tak przepowiednia będzie tylko oznaczeniem stanu przyszłego z prawdopodobieństwem tym większym, im więcej uwzględnimy zmiennych — lecz ono nigdy nie będzie równe jedności (praktycznie ją osiągnie; w praktyce prawdopodobieństwo 0,9999999 całkowicie nam wystarczy). Istnieje szereg stworzonych przez matematykę sposobów znajdywania rozwiązań przybliżonych, kiedy ilość zmiennych istotnych udaremnia stosowanie zwykłej metody analitycznej. Na przykład tak zwana metoda Monte Carlo. Ale nie będziemy zajmowali się takimi sprawami, ponieważ nie uprawiamy tu matematyki, poza tym używane przez nią narzędzia ustąpią, jak można przypuszczać, miejsca innym.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 62; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!