Statystyka cywilizacji kosmicznych 20 страница



Ale w jaki sposób można się dowiedzieć o istnieniu świadomości w ma szynie? Problem nie ma jedynie znaczenia abstrakcyjno–filozoficznego, ponieważ domniemanie, jakoby pewna maszyna, która ma iść na złom, remont się nie opłaca, posiadała świadomość, zmienia naszą decyzję z a zniszczenia przedmiotu materialnego, jak gramofon—, w akt unicestwienia osobowości, świadomej zagłady. Ktoś mógłby zaopatrzyć gramofon w wyłącznik i płytę tak, że gdybyśmy go ruszyli z miejsca, usłyszelibyśmy okrzyki: „Ach, błagam, daruj mi życie”. Jak można odróżnić taki, bez wątpienia; bezduszny aparat od myślącej maszyny? Jedynie wdając się z nią w rozmowę.; Matematyk angielski Allan Turing w swej pracy Czy maszyna może myśleć?* proponuje, jako kryterium decydujące, „grę w imitację”, która polega na tym, że zadajemy Komuś dowolne pytania i na podstawie odpowiedzi mamy orzec, czy ów Ktoś jest człowiekiem, czy maszyną. Jeśli nie potrafimy odróżnić maszyny od człowieka, należy uznać, że ta maszyna zachowuje się jak człowiek, czyli że posiada świadomość.

Zauważmy ze swej strony, że grę można skomplikować. Mianowicie są: do pomyślenia dwa rodzaje maszyn. Pierwsza jest „zwykłą” maszyną cyfrową, która jest złożona jak mózg ludzki; można z nią grać w szachy, rozmawiać o książkach, o świecie, na wszelkie w ogóle tematy. Gdybyśmy ją otworzyli, ujrzelibyśmy ogromną ilość obwodów sprzężonych tak, jak są sprzężonej obwody neuronów w mózgu, poza tym — jej bloki pamięci itd., itp.

Druga maszyna jest zupełnie inna. Jest to do planety (albo do kosmosu) powiększony Gramofon. Posiada ona bardzo dużo, np. sto trylionów nagranych odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania. Tak więc, gdy pytamy, maszyna wcale niczego „nie rozumie”, a tylko forma pytania, tj. kolejność drgań naszego głosu, uruchamia przekaźnik, który puszcza w obroty płytę czy taśmę z nagraną odpowiedzią. Mniejsza o stronę techniczną. Rozumie się, że maszyna taka jest nieekonomiczna, że jej nikt —nie zbuduje, bo i to właściwie niemożliwe, i głównie, nie wiadomo po co by to robić. Ale nas interesuje strona teoretyczna. Bo jeśli o tym, czy maszyna ma świadomość, decyduje zachowanie, a nie budowa wewnętrzna, czyż nie dojdziemy pochopnie do wniosku, że „kosmiczny gramofon” ją posiada — i tym samym wypowiemy nonsens? (A raczej nieprawdę).

Czy jednak można zaprogramować wszelkie możliwe pytania? Bez wątpienia, przeciętny człowiek nie odpowiada w życiu ani na jeden ich bilion. My zaś nagralibyśmy na wszelki wypadek wiele razy więcej. Cóż robić?

Musimy naszą grę prowadzić z dostatecznie rozwiniętą strategią. Zadajemy maszynie (to jest, Komuś, bo nie wiemy, z kim rzecz — rozmowa jest prowadzona np. przez telefon) pytanie, czy lubi dowcipy. Maszyna odpowiada, dajmy na to, że owszem, lubi dobre dowcipy. Opowiadamy jej więc dowcip. Maszyna się śmieje. (Tj. śmieje się głos w słuchawce). Albo miała ten dowcip nagrany i pozwoliło to uruchomić prawidłową reakcję, tj. śmiech, albo to naprawdę myśląca maszyna (lub człowiek, bo i tego nie wiemy). Rozmawiamy z maszyną jakiś czas i nagle pytamy, czy przypomina sobie dowcip, któryśmy jej opowiedzieli. Powinna go pamiętać, jeśli myśli naprawdę. Powie zatem, że pamięta. Poprosimy, aby go powtórzyła własnymi słowami. Otóż, to jest już bardzo trudno zaprogramować: bo w ten sposób zmuszamy konstruktora „Kosmogramofonu”, aby nagrał nie tylko poszczególne odpowiedzi na możliwe pytania, ale całe sekwencje rozmów, jakie tylko mogą być prowadzone. Wymaga to oczywiście pamięci, tj. płyt lub taśm, których nie zmieści może i system słoneczny. Maszyna, dajmy na to, nie może powtórzyć naszego dowcipu. Demaskujemy ją zatem jako gramofon. Konstruktor, urażony w swej dumie, bierze się do doskonalenia maszyny, w ten sposób, że dobudowuje jej taką pamięć, dzięki której już będzie mogła zrekapitulować powiedziane. Ale w ten sposób zrobił pierwszy krok na drodze od maszyny—gramofonu do maszyny myślącej. Ponieważ maszyna bezduszna nie może uznać za tożsame pytań o analogicznej treści, lecz sformułowanych nawet z drobnymi odchyleniami formalnymi, pytania: „Czy wczoraj było ładnie na dworze?” „Czy panowała wczoraj śliczna pogoda?” „Azali pogodnym był dzień, który poprzedził dzisiejszy?” itd., itp. są dla maszyny bezdusznej rozmaite, dla myślącej natomiast tożsame. Konstruktor kolejno demaskowanej maszyny wciąż musi ją przerabiać. Ostatecznie po długiej serii przeróbek wprowadzi w maszynę umiejętności dedukcji i indukcji, umiejętność kojarzenia, chwytania tożsamej „postaci” różnie sformułowanych a identycznych treści, aż w końcu uzyska maszynę, która będzie po prostu „zwykłą” maszyną myślącą.

Otóż zachodzi ciekawy problem, kiedy właściwie w maszynie pojawiła się świadomość? Powiedzmy, że konstruktor nie przerabiał tych maszyn, ale odnosił każdą do muzeum, a następny model budował od podstaw. W muzeum stoi 10 000 maszyn, bo tyle było kolejnych modeli. Jest to w sumie płynne przejście od „bezdusznego automatu” w rodzaju szafy grającej do „maszyny, która myśli”. Czy mamy za świadomą uznać maszynę nr 7852, czy dopiero nr 9973? Różnią się one od siebie tym, że pierwsza nie umiała wyjaśnić, dlaczego śmieje się z opowiedzianego dowcipu, a tylko mówiła, że jest szalenie śmieszny, a druga umiała. Ale niektórzy ludzie śmieją się z dowcipów, choć nie potrafią wyjaśnić, co właściwie jest w nich śmiesznego, bo, jak wiadomo, teoria humoru to trudny orzech do zgryzienia. Czyżby ci ludzie też byli pozbawieni świadomości? Ależ nie, są pewno niezbyt bystrzy, mało inteligentni, umysł ich nie ma wprawy w podejściu analitycznym do problemów; a my nie pytamy o to, czy maszyna jest inteligentna, czy raczej tępawa, a tylko, czy ma świadomość, czy nie.

Zdaje się, iż trzeba uznać, że model nr l ma zero świadomości, model 10 000 ma pełną świadomość, a wszystkie pośrednie mają „coraz to więcej świadomości. Stwierdzenie to ujawnia, jak beznadziejna jest myśl o tym, aby świadomość można ściśle zlokalizować. Odłączanie pojedynczych elementów („neuronów”) maszyny spowoduje tylko nikłe, ilościowe zmiany („słabnięcie”) świadomości, tak samo, jak to czyni postępujący w żywym mózgu proces choroby lub nóż chirurga. Problem nie ma nic wspólnego ani z użytym do konstrukcji materiałem, ani z rozmiarami „myślącego” urządzenia. Elektryczną maszynę myślącą można zbudować z poszczególnych bloków, odpowiadających, dajmy na to, mózgowym zwojom. Teraz rozdzielamy te bloki i umieszczamy je na całej Ziemi tak, że jeden jest w Moskwie, drugi w Paryżu, trzeci w Melbourne, czwarty w Yokohamie itd. Oddzielone od siebie są te bloki „psychicznie martwe”, a połączone (np. kablami telefonicznymi) stawałyby się jedną, integralną „osobowością”, jednym „myślącym homeostatem”. Świadomość takiej maszyny nie znajduje się naturalnie ani w Moskwie,, ani w Paryżu, ani w Yokohamie, lecz, w pewnym sensie, w każdym z tych miast, a w pewnym, w żadnym z nich. Trudno bowiem powiedzieć o niej, że, jak Wisła, rozciąga się od Tatr do Bałtyku. Zresztą podobny problem ukazuje, choć nie tak jaskrawo, mózg ludzki, ponieważ naczynia krwionośne, białkowe molekuły i tkanki łączne znajdują się wewnątrz mózgu, ale nie wewnątrz świadomości, a znów nie można powiedzieć, aby świadomość znajdowała się pod samą kopułą czaszki, albo że raczej jest niżej, nad uszami, po obu stronach głowy. Jest ona „rozsiana” po całym homeostacie, po jego sieci czynnościowej. Nic więcej nie da się w tej materii orzec, jeśli pragniemy połączyć rozsądek z przezornością.


Kłopoty z informacja

 

Zbliżamy się już do końca tej części naszych rozważań, poświęconych rozmaitym, i raczej odległym od stanowiących jej sedno, tematom, jakimi zajmuje się cybernetyka. Sformułowała ona, w jednej ze swych najbardziej rewolucyjnych części, prawa rządzące przemianami informacji i w ten sposób przerzuciła po raz pierwszy w nauce pomost między dyscyplinami dotąd tradycyjnie humanistycznymi, jak logika, a termodynamiką, gałęzią fizyki. Mówiliśmy już o rozmaitych zastosowaniach teorii informacji, rozumie się, bardzo ogólnikowo tylko i nieco mgliście, a to przez godny pożałowania brak w tej książce wszelkich uściśleń, jakie przynieść może tylko matematyka. Zastanowimy się teraz nad tym, czym właściwie jest informacja i jakie zajmuje miejsce w świecie.

Robi ona obecnie karierę w dziedzinach tak odległych od fizyki (której jest dzieckiem), jak sztuka poetycka czy malarska. Jest to, powiedzmy od razu, kariera ponad stan aktualny, choć nie wiadomo, czy ponad przyszłe możliwości. Mówi się chętnie o ilości informacji, ale przed przystąpieniem do pomiarów warto zbadać problem na pewno bardziej podstawowy: osobliwości informacji, która, będąc zjawiskiem materialnym, nie jest ani materią, ani energią.

Gdyby w całym Kosmosie nie było ani jednej istoty żywej, gwiazdy i kamienie istniałyby nadal. Czy istniałaby wówczas informacja? Czy istniałby Hamlet? W pewnym sensie tak, jako szereg przedmiotów, pokrytych plamkami farby drukarskiej, zwanych książkami. Czy z tego wynika jednak, że istnieje tyle Hamletów, wiele jest egzemplarzy tych książek? Tak nie jest. Duża ilość gwiazd pozostaje dużą ilością gwiazd bez względu na to, czy ktoś doświadcza ich obecności. O wielu gwiazdach, nawet idealnie do siebie podobnych, nie można powiedzieć, że to jest jedna i ta sama gwiazda, powtórzona wiele razy. Milion książek pt. Hamlet jest milionem przedmiotów fizycznych, stanowiących jednak tylko jednego Hamleta, powtórzonego milion razy. Na tym polega różnica między symbolem, to jest cząstką informacji, a jej materialnym nośnikiem. Istnienie Hamleta, jako szeregu przedmiotów fizycznych, będących nośnikami informacji, nie zależy od tego, czy żyją jakiekolwiek istoty rozumne. Natomiast ażeby Hamlet istniał jako informacja, musi też istnieć ktoś zdolny przeczytać go i zrozumieć. Z czego dość szokujący wniosek, że Hamlet nie jest częścią świata materialnego, a przynajmniej nie jest nią jako informacja.

Można by zauważyć, że informacja istnieje nawet wtedy, gdy brak istot rozumnych. Czy zapłodnione jajo jaszczura nie zawiera informacji? Tkwi w nim nawet więcej informacji aniżeli w Hamlecie, a różnica polega na tym, że książka pt. Hamlet stanowi strukturę statyczną, która ulega dynamizacji dopiero podczas lektury, tj. dzięki procesom zachodzącym w mózgu człowieka, natomiast jajo jest strukturą dynamiczną, ponieważ „ono samo siebie odczytuje”, to jest uruchamia odpowiednie procesy rozwoju, których rezultatem staje się dojrzały organizm. Hamlet, jako książka, istotnie jest strukturą statyczną. Ale można go „zdynamizować”. Powiedzmy, że jakiś astroinżynier „podłączył” tekst Hamleta poprzez odpowiednie urządzenie kodujące do potężnej gwiazdy, za czym zmarł ów inżynier i wszystkie istoty rozumne w całym Kosmosie. Urządzenie „czyta” Hamleta, tj. przekształca jego tekst, literę po—literze, w impulsy, które powodują ściśle określone przemiany gwiazdy. Gwiazda ta, wybuchając protuberancjami, kurcząc się i rozprężając, ognistym pulsem „nadaje” teraz Hamleta, który stał się przez to niejako jej „aparatem chromosomowym”, bo kieruje jej przemianami, jak chromosomy jaja kierują rozwojem płodu.

Czy i teraz powiemy, że Hamlet nie jest częścią świata materialnego? Nie, nie jest nią. Stworzyliśmy potężny nadajnik informacji, gwiazdę, oraz jej kanał przesyłowy, którym jest cały Kosmos. Jednakże w dalszym ciągu nie ma adresata, nie ma odbiorcy tej informacji. Niech te pęki promieniowania, które gwiazda wysyła, „nadając” scenę zabójstwa Poloniusza, pobudzą sąsiednie gwiazdy do wybuchów. Niech skutkiem tych wybuchów powstaną wokół tamtych gwiazd planety. Gdy zaś Hamlet zginie, niechaj w tym czasie już na owych planetach powstaną pierwociny życia; wysłane jako ,;tekst nadawany przez gwiazdę”, ostatnie sceny dramatu, w postaci bardzo twardego promieniowania, zwiększą częstość mutacji w plazmie tych żywych istot, z których po jakimś czasie powstaną protomałpy. Bardzo ciekawy ciąg zjawisk, niewątpliwie — ale cóż ma on wspólnego z treścią HamlJeta? Nic. Może dotyczy to jednak tylko informacji semantycznej? Teoria informacji się nią nie zajmuje. Mierzy ona tylko ilość informacji. . Niech i tak będzie. Wiele informacji jest w Hamlecie? Ilość jej jest proporcjonalna do stopnia prawdopodobieństwa przybycia na drugi koniec kanału przesyłowego, u którego czeka adresat. Ale kto jest tym adresatem? I gdzie się ! kończy kanał przesyłowy? W mgławicy Andromedy? Czy może w Messierze? Powiedzmy, że umownie przyjmiemy za „adresata” jakąś gwiazdę niedaleką „nadającej”. Jak obliczyć teraz prawdopodobieństwo? Jak odwrotność entropii? Nic podobnego; entropia jest miarą informacji tylko wtedy, gdy układ, w którym ją mierzymy, znajduje się w stanie równowagi termodynamicznej. A gdy nie jest? A, wówczas zależy od zbioru odniesienia. Ale gdzież ten zbiór? Był w głowie Szekspira, uwarunkowany budową jego mózgu oraz całej cywilizacji, która Szekspira wychowała i ukształtowała. Ale teraz nie ma ani tej cywilizacji, ani żadnej innej, a tylko pulsująca gwiazda, „podłączona” przez urządzenie „tłumaczące” do książki pt. Hamlet Gwiazda jest zresztą tylko wzmacniaczem; informacja znajduje się w książce. Co więc to wszystko razem znaczy?

Język jest systemem symboli odnoszących się do sytuacji pozajęzykowych. Dlatego można mówić, że istnieje język polski, jak też, że istnieje język dziedziczności („język chromosomów”). Język ludzki jest wytworzonym sztucznie nośnikiem informacji. Język chromosomowy — to kod informacyjny, skonstruowany przez ewolucję biologiczną. Oba mają swych adresatów i swoje znaczenie. Określony gen jaja jaszczurczego oznacza pewną cechę organizmu (jest aktualnie symbolem tej cechy, a zarazem — potencjalnym jej budowniczym, w toku embriogenezy). Jeżeli jajo „oznacza” (zawiera opis konstrukcyjny) jaszczura, tak jak zadrukowany papier oznacza (zawiera opis konstrukcyjny dramatu do odegrania) Hamleta, to na upartego kondensująca się mgławica „oznacza” (zawiera opis, jako zbiór niezbędnych warunków konstrukcyjnych) gwiazdę, jaka z niej w przyszłości powstanie.

Wtedy jednak spadająca bomba jest symbolem wybuchu, błyskawica —grzmotu, a ból brzucha — biegunki. Taki punkt widzenia jest nie do przyjęcia. Symbol może być rzeczą, ale nie odnosi się do owej rzeczy, lecz do czegoś innego. Gdy tragarze wynoszą ze składu kość słoniową, Murzyn odkłada kamyki. Te kamyki są rzeczami, ale odnoszą się do czegoś innego, w tym wypadku — są symbolami liczbowymi, odniesionymi do kłów słoniowych. Symbol nie jest w zasadzie wcześniejszym etapem rozwojowym zjawiska: przynajmniej w sferze ludzkich technik informacyjnych tak nie jest. Przyporządkowanie symbolu temu, co on oznacza, jest arbitralne (to nie znaczy, że całkiem dowolne, a tylko, że nie jest to stworzenie jakiejś więzi przyczynowej między symbolem a jego desygnatem). Geny w gruncie rzeczy nie są symbolami, ponieważ właśnie stanowią taki osobliwy wypadek, kiedy nośnik informacji równocześnie jest wcześniejszym etapem jej późniejszego „znaczenia”. Oczywiście możemy się umówić, że one są symbolami: to jest rzeczą definicji, a nie empirii, bo żadne badanie empiryczne nie wykaże, czy gen jest „symbolem” niebieskich oczu, czy tylko „nośnikiem tej informacji”. To by nie było jednak wygodne, ponieważ słowo gen byłoby symbolem symbolu; poza tym w naszym rozumieniu symbole nie są zdolne do spontanicznych przekształceń (znaki równania chemicznego nie reagują ze sobą). Dlatego lepiej nazwać gen znakiem informacjonośnym (zdolnym do autonomicznych przemian). Tak zatem znak jest pojęciem bardziej ogólnym.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 67; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!