Statystyka cywilizacji kosmicznych 19 страница



Logiczność budowy systemu judeo–chrześcijańskiego implikuje jego „determinizm mechaniczny”. Zgodnie z nim, każda dusza jest nieśmiertelna, każdy grzech będzie ukarany, itp. Teologia nie jest skłonna unowocześnić się metodologicznie, przez wprowadzenie, między „oboma światami”, relacji typu indeterministycznego. W takiej „probabilistycznej” metafizyce to, że modlitwy nie bywają wysłuchane, niczego by nie przesądzało, bo rządziłyby w niej tylko prawdopodobieństwa: dusze bywałyby nieśmiertelne, ale nie wszystkie, grzechy bywałyby karane, ale nie zawsze. Ale w religii między doczesnością a wiecznością obowiązuje raczej typ stosunków buchalteryjnych, aniżeli taki, jakie znamionują Przyrodę.

Trzeba zresztą lojalnie zauważyć, że religie europejskie, wszystkie odmiany chrześcijaństwa, stanowią wzory skonstruowanych racjonalnie i logicznie niesprzecznych systemów wobec buddyzmu w jego różnych odmianach. O właściwe przetłumaczenie znaczenia „nirwany” walczą religiolodzy od czasu, w którym Europa zetknęła się z tym pojęciem. Nie jest to nicość, słyszymy, ale nie jest to byt; odsyła się nas do przeróżnych paraboli, aforyzmów, uwag Buddy i głębokich sentencji, zawartych w świętych księgach. Śmierć jest końcem istnienia, ale i nie jest nim itd. Umysł nawet zaprawionego w średniowiecznej scholastyce teologa czuje się wewnątrz podobnych wywodów jak na torturach. Mistyczna treść kryć się ma właśnie w paradoksie, w sprzeczności logicznej. Ogniwa takie znajdują się i w systemie chrześcijańskim, ale ich rola jest odmienna.

Tu jednak widzę z przerażeniem, jak bardzośmy odeszli od właściwego tematu; mieliśmy mówić o metafizyce eksperymentalnej, a uprawiamy nieomal religiologię. Powiem więc tylko jeszcze, by uspokoić sumienie, że nie było moim zamiarem kalumniować buddyzm, jedną z piękniejszych religii, jakie znam. Zarzuty płyną stąd po prostu, że szukam w nim tego, czego w nim w ogóle nie ma; to jest, odpowiedzi na pytania, jakich w tym systemie nikt nigdy nie stawiał. Trzeba sobie tylko powiedzieć jasno, do czego się dąży; jeśli losy ludzkości są nam doskonale obojętne, jeżeli nie zmieniać świat pragniemy, ale samych siebie i to tak tylko, aby się, do istniejącego, jak najlepiej przystosować, na krótki przecież okres własnej egzystencji, buddyzm nie będzie chyba wyborem najgorszym. Ale jeżeli nad wszystko inne przekładamy tezę Benthama o „największej ilości dobra dla największej ilości ludzi”, ani etyczne, ani estetyczne walory jakiejkolwiek religii nie mogą przesłonić nam tego, że jest ona narzędziem do udoskonalania świata, do prostowania jego dróg nieprzydatnym, akurat tak samo archaicznym, jak byłoby hasło „powrotu do Natury”.

Wypadałoby powiedzieć, co to jest owo benthamowskie „dobro” — ale unikniemy tego, oświadczając, iż przede wszystkim chodzi o to, aby każdy człowiek mógł żyć, aby zaspokojenie potrzeb nie było problemem, nad którym mają się głowić rządy mocarstw i uczeni; najskromniejsze to dobro, taki brak głodu, nędzy, chorób, trwogi i niepewności, ale i tak jeszcze zbyt go mało na naszym niedoskonale urządzonym świecie.

A zatem — metafizyka eksperymentalna… Nie będziemy się zajmowali przekładaniem języka modeli metafizycznych na ich cybernetyczne odpowiedniki, bo choć to i możliwe, niewiele by z tego przyszło. Temu, kto wierzy, przekład własnego credo na język teorii informacji wyda się w najlepszym razie głupstwem, bo w gorszym — bluźnierstwem. Można by wprawdzie ukazać, w jaki sposób właściwie każdemu homeostatowi dążenie do równowagi ulega „krótkiemu spięciu”, dzięki któremu układ zyskuje równowagę aż wiekuistą, choć urzeczywistnioną dzięki informacji niesprawdzalnej bądź fałszywej. Wiara byłaby w takim ujęciu kompensacją wszystkich gnostyczno–egzystencjalnych ułomności homeostatów, umożliwiającą zgodę, triumfalną nawet, na istnienie. Tu panuje nieprawość? „Tam” wszystko będzie wyrównane. Tu z wieloma rzeczami nie możemy się pogodzić? „Tam” pojmiemy wszystko, przez co na wszystko wyrazimy zgodę. Itd. Cała ta egzegeza do niczego wszakże nie prowadzi, bo ukazanie kompensacyjnej genezy wiar nie obala ich twierdzeń. Choćbyśmy i udowodnili matematycznym aparatem teorii informacji, jak to się dzieje, że homeostat wytwarza namiastkowe, metafizyczne modele egzystencji, jak wynika w nim teogonia, sprawy samego istnienia desygnatów owych pojęć (więc Boga, żywota wiecznego, opatrzności) wywód ten nie przesądzi. Jeśli można było znaleźć Amerykę, szukając Indii, albo porcelanę, z pożądania złota alchemicznego, czemu nie można odkryć Boga, szukając nie wyjaśnienia — to daje nauka — ale usprawiedliwienia własnej egzystencji? Cóż pozostaje zatem cybernetykowi? Jedno tylko: konstruowanie takich homeostatów, które, nie będąc ludźmi, potrafią spontanicznie „wytwarzać” metafizykę. Jednym słowem, metafizyka eksperymentalna, to jest modelowanie dynamicznego procesu powstawania wiar w układach samoorganizujących się, powstawania, dodajmy, nie zaprogramowanego, ale samorzutnego, w oparciu o możliwości, jakimi te homeostaty dysponują, a mającego na celu optymalną adaptację do warunków bytu jak najbardziej doczesnego.

Przy całej nierozstrzygalności bowiem empirycznej istnienia desygnatów wiary, jej wartość przystosowawcza, jako źródła informacji uniwersalnej, nie ulega wątpliwości. Jak się już o tym bowiem przekonaliśmy, wartość adaptacyjna informacji.nie zawsze zależy od tego, czy ta informacja jest prawdziwa, czy fałszywa. Przypuszczamy, że rozmaite homeostaty wytworzą różne „typy wiar”. I o takiej tylko, cybernetycznej metafizyce porównawczej będziemy mówili.


Wierzenia elektromózgów

 

Postulowane przez nas, jako program przyszłych prac badawczych, konstruowanie homeostatów, zdolnych do stwarzania systemów metafizycznych, czyli „wierzących maszyn”, nie jest bynajmniej igraszką. Nie chodzi o karykaturalne odtworzenie genezy pojęć transcendentnych w obrębie maszyny. Zadanie to ma na celu wykrycie ogólnych prawidłowości powstawania metafizycznych modeli świata. Można sobie wyobrazić (na razie tylko wyobrazić) zbiór homeostatów, koloidowych, elektrochemicznych czy innych, ciążących, w trakcie swej ewolucji, ku wytworzeniu określonych wierzeń. Wierzenia owe powstaną nie dlatego, że owe homeostaty zostały umyślnie tak zaprogramowane. Podobne doświadczenie byłoby bez wartości. Będą one zdolne do samoprogramowania się, to jest będą posiadały zmienność celów, czyli cybernetyczny odpowiednik „wolnej woli”. Podobnie jak człowiek składa się z szeregu podsystemów hierarchicznie „podłączonych” do mózgu, tak każdy z owych homeostatów będzie posiadał rozmaite podsystemy odbiorcze (wejścia, „zmysły”) i wykonawcze (wejścia, efektory, np. układ lokomocyjny) oraz właściwy „mózg”, którego nie będziemy w żaden sposób predeterminowali ani ograniczali. Nie wprowadzimy doń żadnych instrukcji działania (oprócz niezbędnej, ale spontanicznie wynikającej w układzie homeostatycznym — tendencji przystosowawczej do środowiska). U początków działania homeostat będzie pusty, jak nie zapisana karta. Dzięki „zmysłom” będzie postrzegał otoczenie, a dzięki efektorom będzie mógł na nie wpływać. Ograniczenia będziemy wprowadzali jedynie w jego efektory (podsystemy wykonawcze, czyli w jego „ciało”, jego „somę”), aby się przekonać, w jakiej mierze charakterystyka tej „cielesności” wpływa na generowaną przez „mózg” metafizykę. Metafizyka ta będzie zapewne miała charakter, względem owych ograniczeń, wyrównawczy. Jak należy to rozumieć? Pozna—wszy swe ograniczenia, tj. swą „niedoskonałą doczesność”, homeostat stworzy sobie zapewne, według niej, pod postacią jej pomyślanych uzupełnień i przedłużeń, „doskonałość pozadoczesną”, taką, która umożliwi mu optymalne osiągnięcie wewnętrznej równowagi, czyli, w języku potocznym, zgodę na istniejący stan rzeczy. Ale źródła kompensacyjne nie wyczerpują wszystkich „generatorów” metafizyki. Poza wyrównawczymi w znaczeniu „egoistycznym”, będą też działały czynniki „gnostyczne” i genetyczne. Homeostat zorientuje się, że jego wiedza może być tylko przybliżona i niezupełna. Naturalne dążenie do zdobycia wiedzy dokładnej i pełnej doprowadzi go do takiego „modelu metafizycznego”, który umożliwi przeświadczenie, iż „wie już wszystko”, ponieważ zaś takiej wiedzy empirycznie zdobyć niepodobna, urzeczywistnienie jej przeniesie poza kres własnej, materialnej egzystencji. Jednym słowem, dojdzie do przekonania, iż posiada „duszę”, zapewne nieśmiertelną.

Nareszcie, czynniki „genetyczne” to poszukiwanie „sprawcy” samego siebie i świata otaczającego. Zadanie staje się w tym miejscu szczególnie interesujące dlatego, ponieważ cybernetyczne modelowanie pozwala uwzględnić, oprócz stworzenia homeostatów, także „stworzenie świata” dla nich. Przykładem najprostszym jest maszyna cyfrowa (ale znacznie bardziej złożona od istniejących), w której toczą się dwa, w pewien sposób uzależnione od siebie procesy. Można by je nazwać „procesem” i „antyprocesem”. „Proces” — to zjawisko samorganizacji układu, który po jakimś czasie staje się odpowiednikiem rozumnego organizmu. „Antyproces” — to jego „otoczenie”, to jego „świat”. Oczywiście, zarówno „rozumne istoty”, jak i „świat” ich, w owej sytuacji, to nie odpowiedniki materialne warunków naszej codzienności, a jedynie pewien ogromny zbiór procesów (elektrycznych, atomowych), zachodzących w maszynie; jak wyobrazić sobie taki stan rzeczy? Można go porównać do „przeniesienia” rzeczywistości w obręb mózgu człowieka, który śpi. Wtedy wszystkie przestrzenie, ogrody, pałace, które zwiedza, są w jego głowie, jak również znajdują się tam wszyscy ludzie, których we śnie spotyka; jego mózg jest zatem odpowiednikiem i przybliżeniem naszej „maszyny—świata”, bo i tu, i tam dzięki pewnym procesom (biochemicznym, elektronowym) zachodzi podział zjawisk na „otoczenie” i żyjące w nim „organizmy”. Różnica tylko ta, że sen jest sprawą prywatną jednostki, natomiast to, co się dzieje w maszynie, może kontrolować i badać każdy fachowiec.

Tak więc proces i antyproces. Zadanie polega na tym, aby „organizmy” przystosowały się do „środowiska”. Możemy dowolnie zmieniać teraz już nie tylko konstrukcyjne założenia „organizmu”, ale także jego „świata”. Może to być np. świat ścisłego determinizmu. Albo świat raczej statystyczny. Może to być wreszcie świat pośredni, powstały z nakładania się zjawisk obu typów, a przez to świat „maszynowy” byłby szczególnie podobny do naszego. Może być taki świat, w którym zdarzają się „cuda”, tj. zjawiska sprzeczne ze skądinąd obserwowalnymi prawidłowościami. Może być „cudów” pozbawiony. Może być „redukowalny”, „matematyczny” do końca, i może być „w sposób skończony — niepoznawalny”. Ponadto świat ów może manifestować rozmaite formy ładu. To będzie nas specjalnie interesowało, ponieważ wnioskowanie z istnienia ładu świata realnego o jego Konstruktorze stanowi jeden z istotnych wyróżników metafizyki osób zajmujących się badaniami naukowym (ten typ argumentacji na rzecz istnienia Stwórcy cechował np. Jeansa i Eddingtona).

Homeostaty, bytując w owych światach, wytworzyłyby zapewne i wiedzę empiryczną. Niewątpliwie też część spośród nich stałaby się „materialistami”, „agnostykami”, „ateistami”. „Spirytualistyczne” znów przejdą przez okresy różnych schizm. Schizma oznacza zmianę aksjomatycznego jądra postulowanej transcendencji. W każdym razie najistotniejsze jest to, że wprowadzając określone modyfikacje w podsystemy homeostatów, czyli ograniczając ich możliwości materialne (ale nigdy — duchowe, tj. swobodę myślowych operacji), można będzie doprowadzić do wynikania rozmaitych metafizyk. Zmieniając zaś charakterystykę „świata” oraz porównując uzyskane wyniki, będzie można się przekonać, czy i jakie typy „światów” preferują powstanie określonej struktury wierzeń metafizycznych. Jest, jak sądzę, wcale oczywiste, że rozumny homeostat (ale już „zwykły”, więc coś w rodzaju „robota”), wychowany nie pośród innych homeostatów, lecz wśród ludzi, i do tego wierzących, przejmie ich „metafizyczny model”, co doprowadziłoby do konfliktów raczej niezwykłych, ponieważ domagałby się równouprawnienia z wyznawcami tej religii, jaką by odtąd wyznawał. Zjawisko „przejmowania modelu metafizycznego” przez jednostkę od społeczności, w której się urodziła i żyje, jest tak typowe, że powyższa ekstrapolacja ma wszelkie szansę urzeczywistnienia. Ale takie domaganie się „równouprawnienia metafizycznego” z wyznawcami religii będzie zajmowało bardziej teologów (którzy muszą się wszak do niego jakoś ustosunkować) aniżeli badaczy–empiryków.

Dociekania naszkicowanego typu można rozbudowywać w rozmaity sposób. Tak np. w społeczności, złożonej z homeostatów „wyższych” — tj. umysłowo bardziej rozwiniętych — i „niższych”, może dojść do sytuacji, w której „solidarność metafizyczna” grupy czołowej nie będzie obejmowała homeostatów „niższych”, a zatem stosunek tych maszyn rozumnych do ich mniej złożonych towarzyszy będzie dokładnie odpowiadał relacji zachodzącej między człowiekiem a całą resztą świata ożywionego. Często słyszy się argument na rzecz metafizyki, sprowadzający jej konieczność do nadania sensu niezliczonym naszym ułomnościom, nieszczęściom, cierpieniom, pozbawionym doczesnej odpłaty. Obszar tej solidarności nie obejmuje nikogo poza człowiekiem (w chrześcijaństwie i zbliżonych doń religiach). Dla biologa, który zna bezdenność owego oceanu mąk, jaki przedstawiają dzieje życia na Ziemi, stanowisko takie jest tyleż śmieszne, co przerażające. Oto miliardoletnia historia gatunków zostaje wyrzucona poza granice naszej lojalności mitotwórczej i obejmować ma ową lojalność ledwo mikroskopijną cząstkę, kilka tysięcy lat istnienia jednej z gałęzi Naczelnych tylko dlatego, ponieważ my tę gałąź reprezentujemy.

Osobną, ciekawą możliwością jest pozbawienie homeostatów wiedzy o skończoności ich istnienia. Prawdopodobieństwo wyniknięcia metafizyki może by to zmniejszyło, ale nie sprowadzi go do zera. Teoria homeostatów odróżnia dwa ich typy: skończony (jedyny urzeczywistnialny, czy to przez Naturę, czy przez człowieka) i nieskończony (tak zwany „generalny automat Turinga”). Oczywiście, automat nieskończony, tj. pozbawiony kresu przechodzenia ze stanu w stan, jest tylko abstrakcją (trzeba by na to zarówno wieczności, jak i nieskończonej ilości materiału). Jednakże homeostaty naszego poligonu mogą być tak długowieczne, aby sąd o własnej wiekuistości wydał im się prawdopodobny. Każdy taki automat wolny jest od „gnostycznego uwarunkowania metafizyki własną skończonością”, skoro może żywić nadzieję, że sam w toku swej wiekuistości pozna „wszystko”. Ponieważ jednak oznacza to tylko likwidację źródeł metafizyki poznawczych, a nie kompensacyjnych, bezkresną swą doczesność może taki homeostat uznać za przeszkodę, broniącą wejścia w „lepszy świat”, do którego wrotami byłoby—w jego sytuacji — tylko samobójstwo.


Duch w maszynie

 

„Duchem w maszynie” — theghostin the machinę —nazywają niektórzy filozofowie (jak Ryle) przeświadczenie, jakoby człowiek był istotą „podwójną”, tj. składającą się z „materii” i „duszy”.

Świadomość nie jest problemem technologicznym, ponieważ konstruktora nie interesuje, czy maszyna czuje, a tylko, czy maszyna działa. Tak więc „technologia świadomości” może wyniknąć, by tak rzec, jedynie mimochodem, gdy się okaże, że pewna klasa maszyn cybernetycznych posiada subiektywny świat przeżyć psychicznych.


Дата добавления: 2021-01-21; просмотров: 62; Мы поможем в написании вашей работы!

Поделиться с друзьями:






Мы поможем в написании ваших работ!